Red Hot Chili Peppers – „Unlimited Love” – recenzja

1 kwietnia ukazała się nowa płyta legendarnej kalifornijskiej grupy Red Hot Chili Peppers – Unlimited Love. To pierwszy od 16 lat album z gitarzystą Johnem Frusciante. Jego powrót do zespołu spotkał się z entuzjazmem fanów i rozbudził apetyty na nową muzykę papryczek. Oczekiwania były duże, ale czy zostały spełnione?

Red Hot Chili Peppers to grupa o niezwykłym brzmieniu łączącym muzykę rockową z funkiem. Trudno porównać ich styl do innych zespołów właśnie ze względu na to oryginalne połączenie gatunków. Choć najlepsze lata mają już za sobą, zapracowali na to, aby jeszcze ich nie skreślać. Tym bardziej, że pierwszy raz od dekady możemy usłyszeć ich w klasycznym składzie.

Znaczenie powrotu Johna Frusciante

Nie jest to pierwszy comeback gitarzysty do Red Hot Chili Peppers. Po nagraniu płyty Blood Sugar Sex Magik w 1991 r. opuścił zespół czując się przytłoczonym sławą i popadł w uzależnienie narkotykowe. Pod koniec dekady zaliczył jeden z najbardziej spektakularnych powrotów w historii muzyki za sprawą kultowej płyty Californication. W następnych latach papryczki utrzymały formę pozostając jednym z nielicznych rockowych zespołów na listach przebojów.

Niespodziewanie John postanowił ponownie opuścić zespół w 2009 r., a jego miejsce zajął utalentowany techniczny – Josh Klinghoffer, który stylistycznie wpasował się w zespół. Jednak jego problemem było to, że Frusciante po prostu nie da się zastąpić, gdyż jest niezbędnym elementem brzmienia Red Hot Chili Peppers. Uwielbiany przez fanów za grę, którą na tle innych gitarzystów wyróżnia muzyczna dusza. Podobnie jak przed laty David Gilmour z Pink Floyd, John potrafi zrobić więcej trzema nutami niż inni tysiącem.

Dwie płyty z Joshem w składzie spotkały się z umiarkowanym przyjęciem, a Red Hot Chili Peppers stracili dużo jakości za sprawą nieobecności Frusciante. Dlatego jego powrót był dla grupy tak ważny. Poprzedni poskutkował niesamowitym sukcesem, więc nadzieje były ogromne. Na początku lutego pojawił się pierwszy utwór promujący płytę „Black Summer. Ciepłe brzmienie gitary z efektem leslie oraz solówka z mocnym fuzzem wysłały stanowczą wiadomość – Frusciante powrócił.

Zapowiedź płyty

Black Summerjest bardzo dobrym, chwytliwym utworem z uzależniającym refrenem. Warto zwrócić uwagę na świetną decyzję, by po głośnej solówce nastąpił moment wyciszenia, podczas którego gra tylko gitara towarzysząca spokojnemu wokalowi, a po chwili dołącza reszta grupy na ostatni wielki refren. Ten kontrast sprawia, że na końcu aż chce się zaśpiewać z zespołem. Utwór spełnił swoje zadanie – zachęcił do czekania na więcej.

Kolejny singiel „Poster Childrównież zrobił na mnie dobre pierwsze wrażenie. Bas i perkusja grają minimalistycznie, ale inteligentnie, świetnie się dopełniając. Jednak utwór posiada sporą wadę. Brzmi dobrze, jest chwytliwy i bardzo przyjemny, ale przynajmniej o jedną zwrotkę za długi. Został wydany już miesiąc temu, więc miałem okazje wysłuchać go kilka razy i nie mam na ten moment ochoty wracać do niego przez jakiś czas. Główny motyw wciąż brzmi dla mnie dobrze, ale słuchanie go przez pięć minut staje się bardziej wyzwaniem niż przyjemnością.

Problem długości dotyczy nie tylko tego utworu, ale całej płyty. Wszystkie albumy papryczek od Blood Sugar Sex Magik trwają około godziny i Unlimited Love nie jest wyjątkiem. Na tym etapie powinniśmy zaakceptować to jako cechę ich twórczości, ale wolałbym, aby albumy Kalifornijczyków trwały poniżej pięćdziesięciu minut, jak na początku ich kariery. Niestety w przypadku Unlimited Love skrócenie płyty nawet o połowę wciąż byłoby niewystarczające.

Nieprzyjemne zaskoczenie

Przez lata zarzucano wiele muzyce Red Hot Chili Peppers, ale nigdy nie można było odmówić im pasji. Niestety nie słychać jej na Unlimited Love. Black Summer” zapowiadał płytę pełną życia, której nie dostaliśmy. Nie ma tu żadnych odważnych czy ekscentrycznych decyzji, które zawsze dodawały zespołowi uroku. Niemal wszystkie utwory są spokojne, utrzymane w powolnym bądź średnim tempie. Nawet dynamiczniejszy instrumentalnie od większości „These Are The Wayscierpi przez wokale, które nie dotrzymują energii. Refreny byłyby o wiele lepsze, gdyby Anthony Kiedis dał z siebie więcej. Pytanie tylko czy jeszcze jest w stanie. Nie należy zapominać, że trzech na czterech członków zespołu przekroczyło lub zbliża się do sześćdziesiątego roku życia.

Utwory mające w sobie więcej charakterystycznego dla zespołu funku nie są wystarczająco ekscytujące. Przykładem jest „One Way Traffic, którego zwrotki mają bardzo nieciekawe partie gitarowe. Z kolei refren zawiera chwytliwą melodię wokalną, lecz brakuje mu energii i brzmi jakby był zagrany na pół gwizdka. „Aquatic Mouth Dance przypominający muzykę Jamesa Browna przez użycie saksofonu, również nie jest niczym szczególnym. Na pierwszym planie jest tu melodia basu, która nie jest wystarczająco chwytliwa, by utrzymać cały utwór. Brzmi raczej jak efekt improwizacji, który powinien zostać dopracowany.

Here Ever After” ma świetny moment po drugim refrenie, gdy na wokal nałożony jest pogłos, a sekcja rytmiczna napędza utwór. Niestety reszta kompozycji nie utrzymuje tego wysokiego poziomu, a i tak jest jedną z najlepszych na albumie.

Whatchu Thinkin’ jest na ten moment moim ulubionym utworem na płycie. Ciekawa linia basu w zwrotkach i dynamiczny, a jednocześnie melancholijny refren, w którym cały zespół tworzy zgraną całość. Każdy członek dodaje coś ciekawego, a Anthony śpiewa chwytliwą melodię pięknie towarzyszącą akordom gitarowym. Dla mnie to również najbardziej emocjonalny utwór na płycie, gdyż jest przebłyskiem dawnej wielkości grupy, która niestety powoli schodzi ze sceny. To smutne, że wysoka jakość tego utworu stanowi wyjątek na płycie.

Nieudane odrodzenie

Anthony Kiedis nigdy nie był technicznie dobrym wokalistą, ale udawało mu się zakryć braki w umiejętnościach energią. Wypracował charakterystyczny styl poprzez skupienie się na rytmie oraz ograniczenie się do śpiewania bardzo prostych, niewykraczających poza jego możliwości melodii. Na Unlimited Love znajduje się wiele kompozycji minimalistycznych instrumentalnie jak na papryczki, a śpiew Anthonego nie jest wystarczająco dynamiczny, by unieść większość z nich. Na szczęście są od tego wyjątki, jak wcześniej wspomniany „Black Summer” czy refren „The Great Apes”.

Flea i Chad Smith przez lata byli jedną z najmocniejszych sekcji rytmicznych na świecie, ale na Unlimited Love niestety brzmią zbyt zwyczajnie. Ich gra nie jest zła, po prostu przyzwyczaili nas do ponadprzeciętnych występów. Zwłaszcza rozczarowuje Flea, który jest przecież uważany za jednego z najlepszych basistów w muzyce rockowej. Nawet na ostatniej płycie pokazał, że wciąż jest w formie chociażby utworem „Dark Necessities”. Na Unlimited Love brakuje jego ekscytujących, funkowych partii, które zawsze leżały u podstaw brzmienia papryczek.

Największym zawodem jest John Frusciante, któremu niestety nie udało się tchnąć nowego życia w zespół. Jego dyskretna gra komplementuje utwory, ale nie wyróżnia się na tle reszty instrumentów. Nie ma tu żadnego riffu, który miałby potencjał do stania się klasykiem jak przed laty Can’t Stopczy „Snow (Hey Oh)”. Słychać, że jak zawsze wkłada w solówki całe serce (np. w onirycznym „Not the One”), lecz słabość kompozycji nie komplementuje ich. Wkład Johna słychać też w „Bastards of Light, który rozpoczyna się od melodii na syntezatorze, co jest dość niespotykane w muzyce papryczek i zapewne było pomysłem Frusciante, który używa podobnych instrumentów na swoich solowych płytach. Szkoda, że na płycie nie ma więcej wyraźnych kontrybucji gitarzysty.

Niespełnione nadzieje

Trudno obserwować jak ulubione zespoły się starzeją. Chcemy, żeby jak najdłużej utrzymywały formę i pisały nowe, ekscytujące utwory. Unlimited Love choć nie jest złą płytą, brakuje energii. „Black Summer”, „Whatchu Thinkin’” i „Here Ever After” powinny trafić do setlisty na najbliższe koncerty, a reszta utworów jest przyjemna i niektóre mają bardzo dobre refreny. Po Red Hot Chili Peppers można jednak było spodziewać się więcej. Album można puścić w tle jako relaks, lecz przy uważnym słuchaniu dość szybko się nudzi. Papryczki wpisują się w trend ugrzecznionego rocka, który widzimy w ostatnich latach. Bardziej niż czerwone i gorące pasują tu przymiotniki zwykłe i łagodne.

Spokojny charakter płyty przypomina wydaną dwie dekady temu By The Way. Niestety kompozycje na Unlimited Love nie dorównują jakością chociażby „This is the Place” czy „Dosed, które miały o wiele więcej do zaoferowania. Ciekawsze melodie i niekonwencjonalne brzmienia instrumentów przekładały się na bardziej emocjonalne doświadczenie. W porównaniu do nich utwory na nowym wydaniu RHCP są usypiaczami. Osobom niezapoznanym z zespołem polecam posłuchać Californication lub Blood Sugar Sex Magik i porównać te płyty do Unlimited Love. Przewaga jakości klasyków jest miażdżąca. Niezgadzającym się z tą opinią zazdroszczę. Chciałbym również w pełni cieszyć się nową muzyką Red Hot Chili Peppers.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe