Najlepsze filmy 2021 roku

Kontynuujemy nasze podsumowania – po muzyce przyszedł czas na kino. 2021 rok, mimo pandemii, okazał się niezwykle ekscytujący dla wielbicieli wielkiego ekranu. Przejmujące dramaty, błyskotliwe komedie, kultowe musicale – każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Sprawdźcie, które filmy szczególnie ujęły dziennikarzy działu Flesz Kultura w 2021 roku!

„Sound of Metal”, reż. Darius Marder

Kajetan Ipczyński: Debiuty filmowe charakteryzuje artystyczny nieład lub nadmierna krzykliwość ekranu. Reżyserzy, którym w końcu daje się szansę nakręcenia pełnoprawnego filmu, nierzadko chcą nim nadmiernie udowodnić swoją kreatywność. Dlatego tak zaimponował mi ,,Sound of Metal”, który jak na pierwszy pełnometrażowy film w karierze Dariusa Mardera, jest niezwykle dojrzałą i wyciszoną produkcją. To opowieść o muzyku, który stopniowo traci słuch, a wraz z nim całe swoje dotychczasowe życie. Dzięki nietypowo zaprojektowanej ścieżce dźwiękowej (nagrodzonej Oscarem) widz ma okazję doświadczyć choroby wraz z głównym bohaterem. Zjawiskowa rola Riza Ahmeda, oparta na niuansach i szczegółach naprawdę przykuwa do ekranu, a spokojny rytm filmu budzi skojarzenia z najlepszymi amerykańskimi klasykami. ,,Sound of Metal” to opowieść o pogodzeniu, o przyjęciu rzeczywistości takiej jaką jest i o zwykłych ludziach, którzy toczą wewnętrzne wojny. Film bardzo skromny, ale wywołujący całą paletę emocji. Tytułowy dźwięk metalu jest dla człowieka nienaturalny i uciążliwy. Jest też częścią życia, z którą czasem musimy się po prostu pogodzić.

„Na Rauszu”, reż. Thomas Vinterberg

Julia Przybyłowska: Pierwszym filmem, który obejrzałam po ponownym otwarciu kin była produkcja w reżyserii Thomasa Vinterberga “Na Rauszu”. Historia 4 mężczyzn, którzy zagubieni w codzienności, jej melancholii i wypaleniu, postanowili sprawdzić teorię norweskiego psychiatry Finna Skårderuda – wg którego ludzie urodzili się z niedoborem alkoholu w organizmie. W jej myśl czwórka nauczycieli, chcąc być tymi “fajnymi” – zaczęła uzupełniać niedobory procentów. Wbrew pozorom, film “Na rauszu” nie jest opowieścią o alkoholizmie i walce z uzależnieniem, a smutną historią o odnajdywaniu szczęścia w szarej codzienności. W produkcji przedstawione są zmagania dorosłych ludzi, dla których te najciekawsze lata już przeminęły i teraz czas na odkrycie nowej jakości. Sam alkohol pełni rolę drugoplanową – zdecydowanie bardziej widoczne są relacje w ich przyjaźni i jak różnie przeżywają te chwile. Fenomenalna gra głównego aktora – Maddsa Mikkelsona pozwala prawdziwie poczuć to, w jakiej sytuacji znajdowali się bohaterowie. Z filmem nierozerwalnie kojarzy mi się też piosenka, która była zwieńczeniem produkcji – “What a life”.

„Licorice Pizza”, reż. Paul Thomas Anderson

Jakub Chojnacki: Paul Thomas Anderson, uznawany za jednego z najlepszych współczesnych reżyserów, powraca z nowym dziełem. Podobnie jak kilka lat temu w filmie „Wada ukryta” Anderson zabiera nas do Los Angeles czasów hipisowskich. Dwudziestoparoletnia dziewczyna i piętnastoletni chłopak nawiązują znajomość, która balansuje między biznesową współpracą a romansem. Film skupia się na opowieści o tej niełatwej przyjaźni. Bohaterowie są tu o wiele ważniejsi niż fabuła. Spędzamy z nimi dwie godziny, podczas których film, nie spiesząc się, pozwala nam dokładnie poznać postaci, a wręcz w pewien sposób się z nimi zaprzyjaźnić. To właśnie najmocniejszy atut filmów Andersona, który czyni go wybitnym reżyserem. Gdy pojawiły się napisy końcowe czułem zawód, lecz po powrocie do domu nie mogłem przestać myśleć o filmie. Trzeba jednak pamiętać, że nałożenie tak dużej presji na aktorów wiąże się z pewnym ryzykiem. Główne role przypadły debiutantom – Alanie Haim i Cooperowi Hoffmanowi. Zdecydowanie sprawdzili się na dużym ekranie, lecz nie są to kreacje wybitne, dlatego jest to mimo wszystko jeden ze słabszych filmów Andersona. Jak to jednak o nim świadczy, skoro „Licorice Pizza” jest moim zdaniem najlepszym filmem 2021 roku.

„West Side Story”, reż. Steven Spielberg

Patryk Radzimski: Jako wierny fan musicali, myślałem, że żaden film z tego gatunku już mnie nie zaskoczy. Po obejrzeniu „West Side Story” uświadomiłem sobie, że byłem w błędzie. Uważam, że najnowsza produkcja Stevena Spielberga, będąca adaptacją broadwayowskiego musicalu z 1957 roku, to majstersztyk. Wszystko tutaj “gra” – świetna obsada, zapierające dech w piersiach zdjęcia, niezwykle ciekawa fabuła, spektakularne choreografie i utwory wykonane na najwyższym poziomie… Nie mogę pominąć też faktu, że film dotyka poważnych tematów (takich, jak dyskryminacja na tle kulturowym czy równouprawnienie), które mimo upłynięcia sześćdziesięciu (!) lat od powstania oryginalnego scenariusza, wciąż są aktualne. Twórcy pochylili się nad problemem nietolerancji i uprzedzeń oraz niepotrzebnych podziałów, które często niosą za sobą  katastrofalne konsekwencje. Wracając do obsady – zdecydowanym zaskoczeniem okazał się Ansel Elgort, który naprawdę nieźle poradził sobie w roli Tony’ego. Jednak według mnie, aktorskim objawieniem 2021 roku jest niezaprzeczalnie Ariana DeBose, która w „West Side Story” bezbłędnie wcieliła się w rolę charyzmatycznej Anity. Polecam seans każdemu – nie tylko fanom musicali. Uprzedzam, że czeka Was emocjonalny rollercoaster – bez chusteczek się nie obejdzie. 

„The Guilty”, reż. Antoine Fuqua

Zofia Wegner: Jednym z filmów, który najbardziej utkwił mi w pamięci spośród wszystkich obejrzanych w 2021 r. jest “The Guilty”, w reżyserii Antoine Fuqua. Jest to remake duńskiego thrillera o tym samym tytule, który powstał z inspiracji prawdziwymi wydarzeniami. Akcja przez cały czas trzyma w napięciu. Tytułowy Joe jest dyspozytorem medycznym i dostaje telefon od roztrzęsionej kobiety, która daje do zrozumienia, że znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wkrótce wychodzą nowe fakty, które dla mnie okazały się być zaskoczeniem. Joe sam do końca nie wie co się dzieje. Władają nim najgorsze emocje. Poza tym, że zostaje po godzinach, żeby uratować kobietę, męczą go problemy w życiu osobistym. Jest oskarżony o morderstwo, a jego rodzina jest w trakcie rozpadu. Co ważne, jego postać jest grana przez Jake’a Gyllenhaal’a, jednego z moich ulubionych aktorów, który jak zwykle podołał swojej roli w 100%. Film znajdziecie na platformie Netflix. Polecam go wszystkim umiejącym trzymać swoje nerwy na wodzy i jednocześnie lubiącym doznać dreszczy emocji.

„Spider-Man: No Way Home”, reż. Jon Watts

Karolina Prządka: Film, który wybrałam, pojawił się w kinach dopiero w połowie grudnia, ale zdecydowanie wywarł na mnie największe wrażenie. Mowa tu o najnowszej część trylogii o Spider-Manie z Tomem Hollandem w roli głównej. Akcja filmu była bardzo dynamiczna, dzięki czemu dwie i pół godziny seansu minęły w błyskawicznym tempie – wszyscy widzowie obecni na sali wspólnie przeżywali poszczególne sceny, a przy tych wyciskających łzy szelest opakowań od chusteczek nie był zaskoczeniem. Twórcy zapewnili wspaniały seans, który ciepło wspominam aż do dziś. Powstał film będący gratką dla fanów i nostalgiczną podróżą przez ponad 20 lat filmowej historii Spider-Mana – krótko mówiąc, prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Dodając do tego humor, doskonałych aktorów i idealnie pasującą muzykę, powstaje przepis na film idealny – każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Póki co produkcja nadal wyświetlana jest w kinach, ale zapewne już wkrótce się to zmieni. Rzadko idę na film drugi raz, ale dla No Way Home chętnie zrobię to ponownie. Warto!

„Spencer”, reż. Pablo Larrain

Kamil Pacholczyk: Uwięziona w złotej klatce – tak w skrócie wygląda opowieść o księżnej Dianie, przedstawiona w filmie “Spencer”. Problemy w małżeństwie, nieumiejętność przystosowania się do nowej roli w rodzinie królewskiej, to tylko niektóre wyzwania, przed którymi stanęła tytułowa bohaterka. Film jest nie tyle opowieścią o Windsorach i dziedzictwie, ile historią o tęsknocie za życiem, którego nie da się już odzyskać. Film charakteryzuje się zwięzłością dialogów, nie brak też dozy teatralności, którą potęguje muzyka klasyczna, czy wyszukane stroje. Warto zaznaczyć, że Kristen Stewart bardzo dobrze wcieliła się w rolę księżnej Diany. Niestety nie można tego powiedzieć o reszcie obsady, która słabiej wywiązała się ze swojego aktorskiego zadania.  Być może mój punkt widzenia jest lekko wypaczony serialem “The Crown”, w którym obsada po mistrzowsku zbliżyła się do oryginałów. “Spencer” to smutna opowieść o kobiecie, która z jednej strony nie chciała się podporządkować, a z drugiej była kochającą matką i żoną. Diana była zawsze blisko ludzi, społeczeństwo ją kochało. Mimo to wciąż brakowało jej szczęścia. Niestety jej historia zakończyła się tragicznie.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe