Lana Del Rey nie zaskakuje, ale wciąż zachwyca – recenzja albumu „Blue Banisters”

Lana Del Rey jest niedościgniona! Od premiery krążka „Chemtrails Over The Country Club” minęło zaledwie pół roku, a fani artystki już mogą cieszyć się słuchaniem ósmego albumu, zatytułowanego „Blue Banisters”.

Kiedy Lana wraz z premierą wspomnianego „Chemtrails…” zapowiedziała od razu kolejny projekt (wtedy jeszcze nazywany „Rock Candy Sweet”) nie wierzyłem, że uda jej się spełnić tę obietnicę i zdążyć z premierą jeszcze w tym roku. Jak widać, myliłem się. Niekończąca się wena? A może dobry sposób na szybki zarobek? Jak dynamiczny tryb pracy odbija się na twórczości Lany?

Powtarzalność czy sprawdzona formuła?

Jednym z zarzutów stawianym w kierunku Del Rey przez słuchaczy i krytyków jest brak rozwoju
i zauważalnego eksperymentowania – zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej.  Nie da się ukryć, że najnowszy album jest dość podobny do swoich poprzedników. Wielu artystów rzeczywiście nie mogłoby sobie pozwolić na taki krok. Zdaje się jednak, że Lana przez ostatnią dekadę wypracowała charakterystyczny styl, za którym podąża nie tylko grono wiernych odbiorców, ale także szeroka grupa osób, ceniąca kunszt alternatywnego vinatage popu, na kanwie którego Lana zbudowała swoją imponującą dyskografię. Być może zauważalna jest lekka tendencja spadkowa w liczbie sprzedanych krążków, czy odsłuchań w serwisach streamingowych, ale myślę, że dla Lany nie ma to znaczenia – dla mnie też.

Lana Del Rey = piękne melodie

Jest pewien aspekt, który według mnie znacznie odróżnia album „Blue Banisters” od poprzednika i stawia go w lepszym świetle. Są to urzekające, niesamowicie chwytliwe melodie. Słuchając utworów takich, jak otwierający album „Text Book”, czy uroczej ballady „Violet For Roses”, miałem wrażenie, że po jednym, wpadającym w ucho refrenie, następował kolejny, równie piękny i wysublimowany. Oddzielały je z kolei zmysłowe, spokojne zwrotki, a tranzycje między poszczególnymi segmentami były jak poezja dla uszu. Zdecydowanym majstersztykiem jest też kompozycja zatytułowana „Thunder” – dawno żadna piosenka Lany mnie tak nie zachwyciła. Aranżacja wydaje się jednocześnie prosta i złożona – delikatne dźwięki pianina z upływem czasu wzbogacane są przez kolejne żywe instrumenty.

Odkrywa wciąż nieznane

Choć, jak wspominałem, cały album raczej nikogo w swoim brzmieniu nie zaskoczy, jest na nim pewien moment, który wyłamuje się z reguły „stara, dobra Lana”. Mam na myśli przeszywającą na wskroś, nieco niepokojącą w brzmieniu piosenkę „Dealer”. Wokalnie Lanie towarzyszy Miles Kane, który z pewnością dodaje utworowi świeżości. Del Rey brzmi tutaj, jak nigdy dotąd. Słowa I don’t wanna live I don’t wanna give you nothing ’cause you never give me nothing back są przez nią niemal wykrzyczane i przywodzą na myśl psychodeliczne, rockowe utwory Janis Joplin z lat 60. Zdaje się, że słuchacze docenili ten eksperyment, bo utwór jest obecnie najchętniej słuchanym na platformie Spotify i zdobywa popularność również na TikToku.

Zmysłowo i melancholijnie

Zdecydowanie warto przesłuchać także chwytliwą kompozycję „If You Lie Down With Me”, która przypomina starsze dokonania Lany i zaskakuje wykorzystaniem trąbki w outro. Do mocniejszych punktów krążka zaliczam też sensualne i wciągające „Black Bathing Suit”. Rozpłynąć można się przy spokojnym i kojącym „Nectar of The Gods”, które może być znane wiernym fanom, bo wyciekło już jakiś czas temu w wersji demo. Podobna sytuacja spotkała kompozycje „Living Legend” i „Cherry” – obie zresztą udane.

Nie jest idealnie

Łatwo zauważyć, że przy słuchaniu albumu ogarniał mnie wszechobecny zachwyt, ale pojawiły się też oczywiście nieco słabsze momenty. Zaliczam do nich m.in. utwór tytułowy, który trudno było mi zapamiętać, nawet po drugim czy trzecim przesłuchaniu. Singiel „Arcadia” jest niezaprzeczalnie piękny, ale nurzący. Podobnie jak „Sweet Carolina”, współtworzona z siostrą i tatą artystki. Nie do końca rozumiem też powód umieszczenia na albumie „Interlude – The Trio”, ale chętnie posłuchałbym tego ciężkiego, trapowego bitu, okraszonego wokalem Lany. Być może jest to właśnie jakaś mała zapowiedź przyszłych dokonań Del Rey?

Ponadczasowy materiał

Jestem pewien, że będę często wracał do tego albumu. Projekt plasuje się w trójce moich ulubionych dokonań artystki i pewnie pozostanie tam na dłużej… Chyba, że Lana utrzyma szalone tempo pracy i szybko uraczy nas kolejnym, równie udanym projektem.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe