Czy Żulczyk faktycznie ma rację?

Pewien czas temu media obiegła informacja, że Jakub Żulczyk został postawiony w stan oskarżenia po wpisie na temat Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Głowa Państwa na facebookowym profilu pisarza została opisana jednym słowem, potocznie określającym osobę głupią. Kto zyskał więcej na akcie oskarżenia?

Żulczyk, czyli kto?

Jakub Żulczyk to znany polski pisarz, publicysta i współtwórca seriali takich jak “Belfer” czy “Ślepnąc od świateł”. Jednak największą sławę przyniósł mu ostatnio… wpis na Facebooku. Twórca, jak to ma w zwyczaju wyraził swoje zdanie na temat poczynań rządu i Prezydenta Andrzeja Dudy, używając przy tym słowa, które zna każdy z nas – “debil”. Kilka miesięcy po publikacji Żulczyk dowiedział się, że Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście Północ skierowała do Sądu Okręgowego Warszawa akt oskarżenia za zniesławienie Głowy Państwa. Co więcej, o całej sprawie nie został poinformowany drogą oficjalną, tak jak to powinno się odbyć. Żulczyk i jego obrońca o oskarżeniu przeczytali w na portalu “wPolityce”. I wtedy ruszyła machina poruszenia internetowego.

Rozpoczęła się debata nad określeniem czym tak właściwie jest wolność słowa i czy samo słowo “debil” jest obraźliwe. Oczywiście jak w każdym sporze mamy osoby, które bronią wolności Żulczyka i takich co stoją murem za Andrzejem Dudą. Bo przecież z jednej strony każdy może wyrażać swoje zdanie – to gwarantuje Konstytucja, ale czy taka “wolność” ma swoje granice? W końcu Prezydent RP to osoba, do której powinniśmy mieć szacunek – to w końcu najważniejsza osoba w państwie. W teorii. 

Media społecznościowe zalały się zdjęciami książek autorstwa Żulczyka okraszone podpisem “#muremzazulczykiem” oraz “#zulczykmaracje”. Nagle okazało się, że co druga osoba ma w domu publikację Pana Jakuba i warto się tym pochwalić w sieci. Można się zastanawiać kto na tej sprawie tak właściwie wygrał – Żulczyk? Prezydent Duda? Wymiar Sprawiedliwości? Ku zaskoczeniu wielu – prawdziwymi triumfatoram są Żulczyk i właściciele księgarnii. Ci co Żulczyka nie znali, ale w sumie się z nim zgadzają chętniej sięgną po jego publikacje. W maju premierę ma kolejna książka zatytułowana “Informacja zwrotna”. Wielu zaczęło insynuować, że sytuacja z aktem oskarżenia jest tylko kolejnym chwytem reklamowym. Do takich opinii dołączył się również były kandydat na Prezydenta RP – Krzysztof Bosak. Sam autor postanowił odnieść się do zarzutów pisząc, że “akcja z prokuraturą” nie była zaplanowaną aktywnością reklamową, a wydanie książki planował od roku. 

“Nazywam się Marcin Kania. Jestem alkoholikiem i zaraz zabiję człowieka.

Syn Marcina Kani, żyjącego z tantiemów byłego muzyka, twórcy jednego z największych polskich hitów, pewnego dnia znika bez śladu. Jedyne, co po sobie pozostawia to zakrwawione prześcieradła. Kania wie, że poprzedniego wieczoru widział się z synem. Jednak prawie nic z tego spotkania nie pamięta. Zapił.

Kania, alkoholik leczący się z choroby w ośrodku „Jutro”, wyrusza w szaleńczą podróż w poszukiwaniu syna. Ta odyseja po mieście, w którym każde z miejsc ma swoja brudną tajemnicę, popchnie go w najmroczniejsze rejony ludzkiego psyche, naprowadzi na trop największej w polskich dziejach afery reprywatyzacyjnej oraz skonfrontuje ze złem, które wyrządził swojej rodzinie.

Klucz do odkupienia i odnalezienia syna tkwi w jego wyniszczonym przez alkohol umyśle. Musi sobie tylko przypomnieć.

Jaka będzie informacja zwrotna?”

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Wolnoć Tomku w swoim domku

Gdzie więc stoi wolność słowa pisarzy? Sam Żulczyk we wpisie o akcie oskarżenia stwierdził, że będzie chyba pierwszym od bardzo dawna pisarzem w tym kraju, który stanie przed sądem za to, co napisał. Fakt, faktem – Pan Jakub bardzo często nie owija w bawełnę co widać chociażby w poniższym wpisie:

Jednak czy takie opiniotwórcze treści mają gdzieś swoje granice? Lub czy powinny mieć? To zakrawa już trochę o dylemat etyczno-moralny. Bo myśląc prosto – powinno to mieć jakieś limity. Obraza Głowy Państwa to nadal wykroczenie. Z drugiej strony – pisarze, czy ogólnie ujmując publicyści zawsze byli głosem przewodnim wśród tłumu. To oni bardzo często podrywali ludzi do działania, zachęcali do zmian. Myślę, że każdy pamięta mesjanistycznego Mickiewicza.

Oczywiście krytyka literatów to zjawisko bardzo popularne już od wielu lat. Nie trzeba daleko przecież szukać – z jakim odbiorem spotkało się przemówienie noblowskie Olgi Tokarczuk? Wielka pisarka, zdobywczyni prestiżowej nagrody, a i tak treść jej wystąpienia podzieliła Polaków. To dosyć naturalne zjawisko. 

Często krytykowaną publicystką jest również Karolina Korwin-Piotrowska. Głównie na swoim Instagramie, na bieżąco komentuje poczynania rządzących naszym krajem oraz wydarzenia z areny międzynarodowej. “Burza medialna” zaczęła się tworzyć wokół niej przy okazji premiery książki “Wrzenie”, którą napisała wspólnie z ojcem Grzegorzem Kramerem (krytykowanym szeroko przez władze kościele za nadmierną aktywność w sieci). 

Takich twórców oczywiście jest więcej, a ich krytyczne oko i pióro nie odnoszą się tylko do partii obecnie rządzącej.

Kierunek jest zły?

Czy grozi nam cenzura twórców? Raczej nie. Tak samo jak wszystko, działania polityczne mają swoje granice. Warto jednak spojrzeć na projekt ustawy, który wpłynął niedawno do Sejmu i bezpośrednio dotyka tematu książek. 

Polska Izba Książki pokazała projekt ustawy o „ochronie rynku książki”, specjalnie na przypadający w piątek Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Cena książek przez 12 miesięcy byłaby właściwie stała. Maksymalny rabat wynosiłby w tym okresie 5%. Rabat 15% byłby tylko na targach książki. Takie działania miałyby na celu wsparcie wydawców i bezpośrednio pisarzy, uderzając tym samym w szarego miłośnika literatury. Nie jest oczywiście powiedziane, że ten projekt przejdzie, ale już sam pomysł wywołał mnóstwo kontrowersji.

Więc czy Żulczyk ma rację? I tak, i nie. Każda taka sprawa ma swoje plusy i minusy. Czy możemy obawiać się cenzury? Tak jak napisałam wyżej – raczej nie. Na takie ograniczenie nie zgodzi się społeczeństwo. Czy warto łapać za publikacje takich twórców jak Żulczyk, Tokarczuk czy Korwin-Piotrowska? Oczywiście, że tak. Zwłaszcza wtedy, gdy się z nimi nie zgadzamy. Dlaczego? Bo tylko osoba głupia żyje zamknięta w swoich przekonaniach nie otwierając się na inne argumenty. Nie musi się z nimi zgadzać, ale niech chociaż je pozna. 

Zdjęcia: Toruński Festiwal Książki (fot. Agata Grzybowska), Facebook – Jakub Żulczyk

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe