Biegam, skaczę i jest mi z tym dobrze – rozmowa z Adrianem Sulińskim.

Ostatnio na naszej stronie kręciliśmy się mocno wokół sportów motorowych. Teraz schodzimy z dwukołowców (chociaż nie do końca) i przenosimy się na parkiety koszykarskie.

Adrian Suliński to 31-letni zawodnik, grający w Elektrobud-Investment ZB Pruszków na pozycji rzucającego i rozgrywającego. Być może wielką gwiazdą polskiej koszykówki nigdy nie był, wszak większość swojej kariery spędził na drugim szczeblu rozgrywek ligowych w Polsce. Mimo to jest to bez wątpienia jedna z ciekawszych i bardziej pozytywnych postaci na polskich parkietach, o czym może świadczyć, chociażby nasza rozmowa, w której poruszyliśmy wiele tematów, nie tylko tych koszykarskich.

Tak to się zaczęło

Mateusz Kmiecik: Skąd pomysł na koszykówkę? Jak to się zaczęło?

Adrian Suliński: Pomysł na koszykówkę nie zrodził się tak bezpośrednio. Chodziłem do szkoły podstawowej numer 2 w Pruszkowie. Pewnego dnia odwiedził nas były zawodnik Mazowszanki, wtedy trener Tomasz Ziembiński. Do końca nie wiedzieliśmy, kim jest, ale po przedstawieniu tej osoby, dowiedzieliśmy się, że jest to mistrz polski, kapitan tej drużyny. Zaprosił nas na trening zapoznawczy my, oczywiście jak to w tamtych czasach, poszliśmy wszyscy. Wielu chłopaków nie wiedziało, co ma zabrać ze sobą i co to tak do końca jest koszykówka. Ostatecznie spodobało mi się, większość moich znajomych także uczęszczała na te zajęcia, więc poszedłem za grupą, można tak powiedzieć. Ta pasja przerodziła się później powoli w taką fascynację i od tego momentu biegam, skaczę i jest mi z tym dobrze.

MK: Wcześniej nie interesowałeś się w ogóle koszykówką?

AS: Interesowałem się. Nie można ukrywać, że w tamtych czasach koszykówka w Pruszkowie była bardziej rozpoznawalna, stała na ekstraklasowym poziomie. Mieszkałem bardzo blisko hali, w której rozgrywały się mecze Mazowszanki. Więc jako mały dzieciak, ze starszym bratem za rękę, gdzieś tam pomiędzy nogami innych mogłem zobaczyć mecze, ale ja to pamiętam jak przez mgłę. Lepiej pamiętam mecze Zniczu już na nowej hali, ale wtedy już też chodziłem na treningi. Nie oszukujmy się, wiedziałem, co to jest koszykówka, ale żyjemy w Polsce i wtedy chyba każdy bardziej chciał być Maradoną, Rivaldo lub Saviolą, niż Jordanem, tak przynajmniej było na moim osiedlu. Chociaż czasami graliśmy także w koszykówkę, bo jak mówiłem, koszykówka była wtedy na topie w Pruszkowie.

Koszykówka to moja przygoda

MK: Czytałem kiedyś, że koszykówka to dla Ciebie bardziej przygoda. Jest tak naprawdę? Nie podchodziłeś do niej nigdy na 100% poważnie?

AS: To stwierdzenie „przygoda, nie kariera” wzięło się od moich starszych kolegów, gdy my jako młodzi 19-20-letni chłopacy nazywaliśmy to karierą, oni się śmiali i mówili, że jest to przygoda, a nie kariera. No i tak zostało to u mnie, że ja nazywam to fajną przygodą. Kariery moim zdaniem jakiejś tam wielkiej nie miałem, więc nie nazywam tego jakoś górnolotnie, ale zawsze w 100% poświęcałem się koszykówce i jest ona całym moim życiem. Zawsze koszykówka była na pierwszym miejscu i cała rodzina mnie wspierała. Często byłem daleko od domu, a jakbym potraktował to jako dodatek do mojego życia, to na pewno bym z niego nie wyjeżdżał. Cały czas staram się podchodzić do tego profesjonalnie i z takim samym zaangażowaniem. To, że nazywałem to przygodą, a nie karierą, było tylko związane z tym, że wydaje mi się, iż kariera to coś więcej niż granie na pierwszoligowych parkietach i otarcie się o ekstraklasę.

MK: Nie jest to związane z tym, że ta pierwsza liga w Polsce jest traktowana trochę pobłażliwie, wręcz w półamatorsko?

AS: Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że pewnie nie jest ona tak często śledzona przez trenerów ekstraklasowych. Tak ja mówisz, trochę się to przerodziło w taką półamatorską ligę. Wiele razy gdzieś tam się słyszy, że treningi są raz dziennie, że nie ma czegoś takiego jak ranne treningi w niektórych klubach i powoli jest to traktowane trochę pobłażliwie, jak to powiedziałeś. Wydaje mi się, że dużo fajnych chłopaków biega w tej lidze i warto, jest się im przyjrzeć, bo chyba każdy chce gdzieś tam wypłynąć dalej i grać, a gdzie stawiać pierwsze kroki, jak nie w pierwszej lidze, gdzie młodzi zawodnicy mogą łapać minuty i potem dopiero pokazać się z lepszej strony w ekstraklasie.

MK: Często w Polsce kluby wolą postawić na obcokrajowca, który może być przysłowiowym „kotem w worku”, niż na młodego Polaka.

AS: To jest temat naprawdę na długo rozmowę, wydaje mi się, że każdy by gdzieś tam coś swojego dopowiedział. Gdzieś trzeba zacząć budować tę koszykówkę i potem nie narzekać, że nie ma kadry, że nie ma kim grać, że nie mamy rozgrywających. Takie są realia, trenerzy też mają narzucone cele, muszą wygrywać mecze, a nie sprawdzać zawodników, czy po prostu dawać szansę młodym. Nie mają na to po prostu możliwości, więc też się z drugiej strony nie dziwię, że ta młodzież tak mało gra na wyższym szczeblu. Przebijają się oczywiście niektórzy, ale nie ma ich tak dużo, jak w innych krajach. U nas się mówi, że jak ktoś ma 25-26 lat, to jeszcze jest młody, perspektywiczny zawodnik. Za granicą to już jest dojrzały facet, który powinien trzymać trzon drużyny i pokazać po prostu młodym, co powinni robić, aby stać się coraz lepszym zawodnikiem.

MK: Czy zawodnik pierwszej ligi może wyżyć ze swojej pensji?

AS: Na pewno są zawodnicy, którzy żyją z kontraktów, które podpisali. Zdarzają się też tacy, którzy w międzyczasie mają swoje zajęcia. Nie oszukujmy się, długo się nie gra w sporty drużynowe, więc trzeba gdzieś to zaplecze i inny zawód sobie wyrabiać. Niektórzy zawodnicy więcej czasu poświęcają na swoją pracę i na rozwój indywidualny, a ta koszykówka gdzieś nadal istnieje w ich życiu, no ale w innym formacie. Tak wygląda też ta liga.

Gra na ekstraklasowych parkietach

MK: Spędziłeś jeden sezon w ekstraklasie z Ostrowem. Liczby nie były może imponujące, ale na pewno przyzwoite, jednak nie zostałeś na dłużej w tej lidzie. Dlaczego?

AS: Sytuacja była taka, że z moim menadżerem staraliśmy się gdzieś znaleźć kontrakt w ekstraklasie, ale zainteresowania nie było. Ja bardzo chciałem pojechać nawet na jakieś treningi i się pokazać. Nie będę oszukiwał, bardzo walczyłem o to, żeby zostać w tej ekstraklasie, nie udało się, ale trudno. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, dawałem z siebie, ile mogłem. Mogę tylko podziękować trenerowi Zoranowi za spędzone minuty w ekstraklasie. Tak się zakończyła moja przygoda z ekstraklasą. Było mi smutno na pewno, ale nie załamałem się tym i dalej starałem się grać jak najlepiej, dać z siebie wszystko, co mogę dla drużyny, w której grałem.

MK: Jest jeszcze chęć spróbowania powrotu do niej?

AS: Pewnie, że tak, każdy by chyba chciał grać na najwyższym poziomie, ale realnie patrząc, raczej nie mam szans na to, bo nikt mi nie da tyle minut, ile ja bym chciał. Też wątpię, czy cieszyłbym się z tego, że mogę tylko trenować z ekstraklasą i nie dostawać minut. Rynek też jest taki, że niejednokrotnie lepiej dla klubu mieć zawodnika do 25. roku życia, który jeszcze się uczy, niż starszego zawodnika, za którego, brzydko mówiąc, trzeba zapłacić wszystkie składki. To jest biznes, nie ma co tego ukrywać. Wiem, na czym to stoi i nie mam nic jakby do powiedzenia. Niejednokrotnie, nawet i w tym sezonie, zdarzyło mi się usłyszeć, że jakbym był młodszy, no to jeszcze mógłbym gdzieś pójść, ale w takiej sytuacji, gdzie po pandemii nie każdy klub miał dane pieniądze, to musiałbym zapłacić trochę więcej, bo to wszystkie składki, bo tu to, bo tamto, więc tak to wygląda.

Kontuzja i pomylenie wyników badań

MK: Kontuzje trochę zahamowały Twój rozwój?

AS: Na pewno, każda kontuzja hamuje rozwój zawodnika. Wydaje mi się, że nikt chyba nie był lepszy po kontuzji, niż przed, ale na pewno dużo mnie to nauczyło, chociażby ciężkiej pracy i pokory. Tak musiało być. Tak sobie to tłumaczę, żeby lepiej mi się żyło. Tak zawsze to traktuje, że rzeczy muszą się zdarzyć, byśmy mogli po prostu dalej normalnie żyć. Wracając jednak do pytania, no to na pewno kontuzja zahamowała ten rozwój. To było 9 miesięcy bez piłki, nie miałem możliwości grania, a to dla sportowca i zawodnika jest naprawdę ciężką rzeczą. Gdybym nie miał tej kontuzji, to może moja droga by się inaczej potoczyła, może bym po Kotwicy Kołobrzeg poszedł gdzieś dalej.

MK: O co dokładnie chodziło z tym zamieszaniem z wynikami?

AS: To była dziwna sytuacja. Jak wróciłem po kontuzji, zadzwonił do mnie aktualny asystent Kotwicy Dawid Mieczkowski, z którym miałem przyjemność grać i zaproponował mi kontrakt. Dołączyłem do zespołu w trakcie sezonu. Z moją nogą było wszystko okej, ale gdzieś tam cały czas w tej głowie miałem obawy. Co prawda nie śpieszyłem, miałem okazję trenować z zespołem King Wilki Morskie Szczecin, to też dobra szkoła po kontuzji. Gdzieś tam w obronie poczułem w nodze lekkie ukucie i stwierdziłem, że nie mogę sobie pozwolić na to, żeby kontynuować trening i poprosiłem klub, żeby skierowali mnie na badania. Jak odebrałem wyniki, to musiałem wziąć głęboki oddech, zadzwonić do klubu i powiedzieć, że niestety, ale jestem drugi raz w rozsypce, tak można powiedzieć. Cała drużyna i cały sztab przeczytał wyniki, ale nikt nie przeczytał drobnego detalu z datą wyników badań. Gdy wypisywaliśmy papiery o wypadek w pracy, zorientowaliśmy się, że był to mój pierwszy wynik badań, ponieważ było to w tej samej klinice. Oni wydrukowali mi ponownie ten sam wynik badań sprzed półtora roku, w którym było napisane, że mam zerwane więzadła krzyżowe. Poszedłem to wyjaśnić, klinika oczywiście mnie przeprosiła, wydrukowała mi poprawne wyniki, a w nich było już opisane, że z nogą jest wszystko dobrze. Także ponownie przeszedłem gdzieś tam miesięczny stres z kontuzją, ale wszystko dobrze się skończyło i teraz można się tylko z tego śmiać.

MK: Gdy trenowałeś w Szczecinie, był temat gry w ekstraklasie z tą drużyną?

AS: Zadzwoniliśmy do klubu, do trenera Budzinauskasa, powiedział, że oczywiście zaprasza na treningi, prezes wyraził zgodę, żebym przyjechał. Trenowałem z nimi cały okres przygotowawczy, ale trener jasno mi powiedział, że jest zadowolony z pracy, którą daję na treningu, ale nie może obiecać mi minut. Mówił, że mam tyle lat, że nie mogę sobie pozwolić na to, żeby siedzieć na ławce, tylko żebym znalazł sobie po prostu drużynę. Powiedział, że strasznie mi kibicuje, pozwolił mi cały czas pozostać przy drużynie, nie wiedząc, czy zostanę z nimi na dłużej. Mogłem cały czas trenować i nie byłem pominięty w treningach, jak to niejednokrotnie jest u niektórych szkoleniowców. Trener cały czas mnie rotował w grach na treningach, zwracał cały czas uwagę na szczegóły. Więc ten okres też dobrze wspominam, bo jak mówię, każdy trening z lepszymi i na lepszym poziomie zapamiętuje się i chce się czerpać z niego jak najwięcej.

Nie oceniać książki po okładce

MK: Twój wygląd może trochę przykuwać uwagę, szczególnie na parkiecie. Ciekawi mnie, czy spotykasz się z opinią, że nie wyglądasz na zbyt mądrego i ciekawego do rozmowy?

AS: Raczej nie, a jeśli już, to bardzo sporadycznie i w mojej głowie to nie zostaje. Każdy wie, jakim jestem człowiekiem i staram się otaczać ludźmi, którzy nie traktują cię po okładce, a po tym, co masz w środku i jakim jesteś człowiekiem. Od dzieciaka rodzice pozwalali mi robić dużo rzeczy w czasie wakacyjnym, więc te moje fryzury w czasie wakacji zmieniały się, po łyse głowy, przez jakieś paski, po różne farbowania włosów i tak dalej. W moim towarzystwie każdy wiedział, jakim jestem człowiekiem, a jak gdzieś wychodzę spoza to grono, to tak jak wspomniałeś, mało czasu potrzebuję, żeby ludzie zobaczyli, że nie jestem takim najgorszym człowiekiem, na jakiego wyglądam.

MK: Koszykarze chyba mają coś takiego, że lubią się trochę wyróżniać na parkiecie?

AS: Możliwe, że tak. W moim przypadku akurat nie o to chodziło. Tatuaże biorą się od mojego dziadka, który miał ich kilka. Dziadek był bardzo ważną postacią w moim życiu, więc postanowiłem sobie też zrobić tatuaż, a potem przeszło to w fascynację. Bardzo mi się to podoba, więc kontynuowałem to trochę szerzej, niż dziadek, ale na pewno gdzieś tam nie staram się wyróżniać na przekór światu.

MK: Przy tatuażu przeważnie pojawia się pytanie „a co on znaczy?” U Ciebie każdy ma jakąś symbolikę i każdy jest przemyślany?

AS: Każdy mój tatuaż coś znaczy dla mnie. Jeszcze nie zrobiłem sobie chyba jakiegoś, który by był tylko fajnym wzorkiem, bardziej jest to przemyślany pomysł. Czasami te wzory są stricte moje, że ja chcę mieć to, bo coś znalazłem. Często wychodzi to w praniu, że ja po prostu mówię pomysł, a tatuażysta proponuje mi coś bliskiego mojego pomysłu i jeśli mi to pasuje, to go robimy.

Wychowałem się w wierze katolickiej

MK: Na twoim ciele jest także miejsce dla tatuaży religijnych.

AS: Mam tatuaże religijne, mam też powstanie warszawskie. Moja lewa ręka jest w powstaniu warszawskim. To taki hołd dla ludzi, którzy poświęcili dla nas życie i dzięki którym możemy mówić polskim językiem. Bardziej jednak to moje życie jest, gdzieś wymalowane w tych tatuażach.

MK: To ciekawe, ponieważ tatuaże raczej nie kojarzą się z wiarą katolicką, a często nawet wręcz przeciwnie.

AS: Nie oszukujmy się, tatuaże nie wzięły się znikąd. Na początku byli to więźniowie i każdy o tym wiedział. Potem, kto miał tatuaż, to musiał być bandytą, złodziejem itd. Niejednokrotnie usłyszałem od mojej babci „po co taki młody chłopak jak ty sobie oszpeca to ciało i w ogóle. Przecież nie jesteś żadnym bandytą”. Ja na to mówiłem „babciu, tu nie chodzi o to, że jestem bandytą, po prostu mi się to podoba”. Żyjemy w innych czasach i niejednokrotnie nawet ludzie na wyższych stanowiskach są wytatuowani i nikomu to już chyba nie przeszkadza. Doszliśmy do takiego punktu, że powoli to przechodzi do normalności. Twierdzę, że kiedyś było tak, że jak ktoś miał tatuaż, to gdzieś tam mógł czuć się wyróżniony, teraz właśnie ci ludzie, którzy nie mają tatuażu, mogą się czuć wyróżnieni.

Teraz obserwuję, że wielu ludzi i to młodych czeka do tej 18-stki, żeby sobie zrobić jakiś pierwszy wzór. No jest to modne, nie oszukujmy się, tak samo jak ja się śmieję, że weganizm zaczyna być modny. Gdzieś ta moda przychodzi i odchodzi, ale ważne, żeby mieć swoje zdanie i nie podążać za modą, tylko za swoim rozumem.

MK: Ta religia jest Ci bliska? Starasz się żyć zgodnie z głównymi zasadami wiary, a przede wszystkim być po prostu dobrym człowiekiem?

AS: Wychowałem się w wierze katolickiej, cały czas ta wiara jest ze mną. Na co dzień często ludzie, którzy mnie nie znają, pytają się „a na szyi to masz różaniec?”. Ja mówię, że tak, mam różaniec. Gdzieś tam go sobie chowam pod koszulkę i jest cały czas ze mną. Może nie wierzę tak głęboko jak inni, nie uczęszczam co niedzielę na mszę. Czasami z racji tego, że jestem wypompowany i nie znajduję drogi do kościoła, ale to tylko moje lenistwo. Wielokrotnie zostałem też zapytany, czy nie boję się pokazywać ludziom, że jestem wierzący. Wierzę, jest mi z tym bardzo dobrze, nie miałem też przez to nigdy żadnych kłopotów.

Miłość do zwierząt i motoryzacji

MK: Jesteś również wegetarianinem, czujesz się dzięki temu lepiej fizycznie, ale także psychicznie?

AS: Ja w ogóle nie traktuję się jak wegetarianin, czy coś takiego. Nigdy tak sam o sobie nie mówiłem. Po prostu nie jem wszystkiego, co żyje. Nie jem ryb, nie jem wszelakiego mięsa, owoców morza, ale jem nabiał, więc gdzieś tam pomiędzy tymi wszystkimi kryteriami mogę dla ułatwienia nazwać się wegetarianinem, ale nigdy tak o sobie nie mówiłem. Zauważyłem po tym jedynie, że lepiej się wysypiam, ale to pewnie dlatego, że dania bezmięsne są przeważnie lekko strawne i nie obciążam dzięki temu organizmu przed snem. Mam się z tym bardzo dobrze, bo pojąłem, że można tak żyć i nie krzywdzić. Mam takie swoje wewnętrzne postanowienie. Jeżeli mogę jeść coś, co nie będzie przynosiło cierpienia, no to lepiej się z tym czuję. Na początku faktycznie trochę patrzyłem na to, jak na zdrowszą dietę, jednak z czasem bardziej było mi szkoda tych wszystkich zwierzątek. Wiem, że nie uratuję tym Ziemi, ale sam ze sobą muszę żyć w zgodzie.

MK: Powiedzieliśmy o tatuażach i zwierzętach, to teraz czas na motoryzację. To także jedna z twoich największych pasji?

AS: Można tak to nazwać, chociaż tak szeroko, jak motoryzacja nie nazywajmy tego. Bardzo sprawiało mi frajdę, gdy mogłem po prostu wejść na motor, przejechać się, być sam i mieć czas dla siebie. Ogólnie lubię podróżować. Często ludzie, którzy mnie znają, mówią „ile ty jeździsz i się nie męczysz?”. Ja odpowiadam, że nie, nie męczę się. Kiedyś wujek mi mówił „zobaczysz, będziesz po 30-stce, to zmienisz zdanie”, ale jestem po 30-stce i nadal lubię podróżować, więc chyba gdzieś to zakorzeniłem w swoim organizmie i jak mogę tylko prowadzić, to jestem pierwszą osobą, która się zgłasza do tego.

MK: Na Instagramie dość często pojawiają się Twoje nagrania z samochodu. Takie mini vlogowanie to coś, co również Cię „kręci”?

AS: W dzisiejszym świecie media są na wyciągnięcie ręki, ja nie mam z tym problemu i często jak mam coś do powiedzenia, to się wypowiem. Nie mam jakiegoś swojego grona odbiorców, po prostu jak ktoś ma ochotę, to może sobie posłuchać. Często nawet spotykam się ze stwierdzeniem swoich znajomych, że miło jest im odpalić np. Instagrama i zobaczyć jak sobie jadę z uśmiechem na twarzy na trening, albo gdziekolwiek indziej. Sprawia im to radochę, jak wstają rano i widzą mnie zadowolonego, który nie narzeka na cały świat.

Koszykarz to też człowiek

MK: Jeszcze jak grałeś w Ostrowie, to kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć, że jak wypijesz dzień przed meczem, to od razu lepiej grasz. Domyślam się, że to tylko zwykłe docinki i plotki, jednak uważasz, że wszystko jest dla ludzi? Także dla sportowców?

AS: Wydaje mi się, że każdy sportowiec jest normalnym człowiekiem. Nie oszukujmy się, Jordan po meczu palił cygara i nikomu to nie przeszkadzało, miał po prostu swój taki rytuał. Niektórzy odnajdują się w cygarach, inni lubią po prostu wypić sobie jedno piwko ze znajomymi np. przed meczem i też nie widzę w tym większego problemu. Trzeba znać umiar. Oczywiście nikt nie pozwoliłby sobie, tak jak powiedziałeś, nie wiadomo ile wypić, ale wydaje mi się, że takie przysłowiowe piwko nie jest złe, a czasami można sobie uwolnić głowę, bo głowa jest najważniejsza w sporcie.

MK: Może te historie wzięły się od Sprint Pizzy, w której spotykało się mnóstwo osób związanych z ostrowską koszykówką?

AS: To było moje kultowe miejsce, uwielbiałem je. Żałuję, że Łukasz je sprzedał i już tego miejsce teraz nie ma. Bardzo lubiłem to miejsce, bo potrafiłem tam przychodzić codziennie, spędzałem tam dużo wolnego czasu wieczorami i poznałem mnóstwo fajnych osób. Było tam też bardzo dużo kibiców i można było sobie porozmawiać o koszykówce, pośmiać się i spędzić wesoło czas. To miejsce na pewno będę wspominał do końca życia, bo naprawdę dużo fajnych osób tam przychodziło, z którymi do dzisiaj mam kontakt.

Największe marzenie

MK: Wracając jeszcze na chwilę do koszykówki. Jak oceniasz aktualny sezon w swoim wykonaniu?

AS: Nie lubię siebie oceniać, nie jestem od tego, żeby oceniać swoją grę. Wydaje mi się, że są bardziej kompetentni ludzie od tego. Pewnie ta cała pandemia zahamowało wszystko, miałem mały dostęp do hali. Mogłem oczywiście dbać o ciało i o fizyczną część mojego ciała, ale boiska takowego nie miałem, nie mogłem trenować z zawodnikami i porzucać do kosza. Wydawało mi się, że 2-3 miesiące bez piłki nie robią różnicy, ale jak to często się mawia w koszykarskim gronie „boisko szybko zweryfikowało to wszystko” i pokazało, że jednak taki długi rozbrat z piłką daje widoczne efekty i ja o tym doskonale się przekonałem. Początek był nie za ciekawy, ale cieszymy się z tego, że jako cała drużyna potrafiliśmy podnieść się i te 4 wygrane pod rząd sprawiły, że pewnie po nowym roku wystartujemy z podwojoną siłą i z wiarą przede wszystkim w swoje możliwości.

MK: Największe osiągnięcie w trakcie swojej kariery?

AS: Nie zaskoczę nikogo, jak powiem, że awans do ekstraklasy z drużyną z Ostrowa i gra w ekstraklasie.

MK: Największe marzenie życiowe?

AS: No to proste, zdrowie mojej rodziny i szczęście moich najbliższych. Tego sobie życzę zawsze, gdy się budzę, bo gdy oni będą szczęśliwi, to i tak samo ja będę szczęśliwy.

Zdjęcia: instagram/archiwum prywatne

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe