EuroBasket 2022 – Polska czarnym koniem turnieju

Mistrzostwa Europy 2022 w koszykówce za nami, więc czas podsumować ten turniej w wykonaniu Polski. Nasi reprezentanci okazali się sensacją rozgrywek, pozostając w grze do ostatniego dnia. Pomimo powrotu z Berlina bez medalu sprawili, że ten turniej zapamiętamy na lata.

Koszykówka jest sportem drużynowym, w którym jeden zawodnik może zrobić największą różnicę. Dlatego głównymi faworytami turnieju były reprezentacje, których liderzy są gwiazdami NBA. W ostatnich latach gracze z Europy coraz bardziej liczą się w najlepszej lidze koszykarskiej świata. Na tegorocznym EuroBasket mogliśmy oglądać trzech głównych kandydatów do tytułu MVP ligi NBA. Grek Giannis Antetokounmpo oraz Serb Nikola Jokić zdobywali tę nagrodę w ostatnich czterech sezonach. Dodajmy do nich największą młodą gwiazdę – Słoweńca Lukę Dončić’a i mamy jedno z najciekawszych Mistrzostw Europy w historii koszykówki. Okazało się jednak, że faworyci odpadli już na etapie ćwierćfinałów, a w najlepszej czwórce turnieju znalazły się trzy solidne zespoły ze światowego topu oraz waleczna reprezentacja Polski.

Pierwszy test

Nawet awans z grupy nie był dla nas pewny przed rozpoczęciem mistrzostw. Mecz 1/8 finałów stanowił wielkie wyzwanie. Ukraina okazała się dla nas wymagającym rywalem. Pomimo braku wielkich gwiazd w swoich szeregach, na papierze byli mocniejsi od naszej drużyny. Spotkanie było bardzo wyrównane. Żadna z drużyn nie stworzyła sobie znaczącej przewagi punktowej nad przeciwnikiem.

Trzecia kwarta była dla nas najbardziej nieudana, gdyż Ukraińcy trafiali seryjnie rzuty trzypunktowe. Gdy w ostatniej kwarcie przestało im to wychodzić, udało nam się przejąć inicjatywę. A.J. Slaughter i Mateusz Ponitka pokazali, że są liderami tej kadry rzucając ważne punkty. Jednak mając przewagę staraliśmy się kraść czas przetrzymując piłkę, zamiast iść za ciosem i atakować. Niewiele brakowało, by rywale skarcili nas za to. Ostatecznie wygraliśmy tę wojnę nerwów i znaleźliśmy się w ćwierćfinale. 

MVP

Przed rozpoczęciem turnieju większość kibiców brałaby awans do najlepszej ósemki w ciemno. Wydawało się, że Słowenia jest rywalem nie do pokonania dla naszej reprezentacji. Jako jedyna drużyna na tym etapie mistrzostw nie mieliśmy w składzie żadnego zawodnika grającego w NBA lub Eurolidze. Można powiedzieć, że w tym meczu nic nie musieliśmy, tylko mogliśmy.

Wydaje się, że Słoweńcy nas zlekceważyli, gdyż w pierwszej połowie zdominowaliśmy spotkanie. W pewnym momencie prowadziliśmy aż dwudziestoma trzema punktami. Niestety, podobnie jak w meczu z Ukrainą, pozwoliliśmy rywalom nas dogonić. W trzeciej kwarcie Słoweńcy odrobili straty i przed ostatnią częścią spotkania nie mogliśmy być niczego pewni. Na szczęście lider naszego zespołu wziął odpowiedzialność na siebie. 

Mateusz Ponitka zaliczył pierwsze podczas tegorocznego turnieju, a dopiero trzecie w historii Mistrzostw Europy triple double. Polak w meczu ze Słowenią zaliczył 26 punktów, 16 zbiórek i 10 asyst. Właśnie takiego występu nasza kadra potrzebowała do zwycięstwa z obrońcami tytułu. Nasz rodak okazał się gwiazdą spotkania, przyćmiewając „magicznego” Lukę Dončić’a. O naszym zwycięstwie 90-87 i historycznym występie Ponitki usłyszał cały koszykarski świat. Luka zapytany na konferencji prasowej o Polaka powiedział:

„Niezwykły występ. Ale nie jestem zdziwiony, grałem przeciwko niemu kilka razy. To niesamowity zawodnik, doskonały lider. To prawdopodobnie koszykarz kalibru NBA, ale jestem zawodnikiem, a nie menedżerem zespołu”.

Jedno jest pewne – ten mecz przejdzie do historii polskiego sportu jako jedno z najwspanialszych i najbardziej zaskakujących zwycięstw.

Brutalne sprowadzenie na ziemię

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po zwycięstwie nad Słoweńcami zdawało się, że nasza kadra jest w stanie pokonać każdego. Niestety szybko zweryfikowała to Francja, która w półfinale nie popełniła błędu i nie zlekceważyła biało-czerwonych. Polski nie pokonał ofensywny geniusz, lecz znakomity defensor Rudy Gobert. W przeszłości trzykrotny zdobywca nagrody dla najlepszego obrońcy w NBA, latem odszedł z Utah Jazz jako zawodnik niespełniony. W tym meczu jednak zaliczał mnóstwo bloków, neutralizując nasze ataki pod koszem.

W tym meczu zabrakło nam atletycznie zbudowanych zawodników. Zawodnicy francuscy byli po prostu od nas silniejsi i szybsi. Przewaga punktowa była na tyle duża, że Gobert dużą część drugiej połowy odpoczywał na ławce, szykując się na niedzielny finał. Mecz był właściwie rozstrzygnięty w trzeciej kwarcie, a skończył się 95:54. Na szczęście nie był to jeszcze koniec turnieju dla naszej drużyny.

Blisko kolejnej niespodzianki

W meczu o brązowy medal najważniejsze było nie pozwolić Niemcom na zbudowanie przewagi już w pierwszej połowie, tak jak miało to miejsce z Francją. Po części ten plan się udał, choć rywale cały czas prowadzili. Dało się odczuć, że kontrolują grę. Jednocześnie wyglądało to, jakby żadna z ekip nie pokazywała pełni swoich możliwości. Prawdopodobnie było to spowodowane zmęczeniem, które nasza kadra musiała odczuwać po trudnych meczach ze Słowenią i Ukrainą.

Pomimo spokoju w grze Niemiec, nasi zawodnicy byli zdeterminowani i udało im się wyrównać dzięki czterem rzutom trzypunktowym Jakuba Garbacza w ostatniej kwarcie. Wydawało się, że możemy dokonać niemożliwego i jeszcze wyszarpać medal. Niestety Niemcy odjechali nam w końcówce, a nasz trener Igor Miličić zdecydował się na obronę strefą, co spotkało się z krytyką ekspertów. Końcowy wynik 82:69 nie oddaje walki, jaką pokazała nasza reprezentacja. Pomimo przeciętnej gry w ostatnim meczu, byliśmy naprawdę blisko zdobycia medalu na Mistrzostwach Europy.

 

O wiele trudniej jest wygrać w koszykówce, niż w piłce nożnej, która wciąż jest najpopularniejszym sportem w naszym kraju. Jedenastu zawodników może ustawić się w defensywie i skutecznie bronić swojej bramki, by wyprowadzić jedną zwycięską kontrę. W koszykówce nie ma możliwości zatrzymania rywala tak, by w ogóle nie trafiał, a dodatkowo trzeba umieć regularnie samemu zdobywać punkty. Warto o tym wspomnieć, aby uświadomić kibicowi nieinteresującemu się tym sportem, jak wielkiej rzeczy dokonała nasza kadra.

Co dalej?

Czwarte miejsce podczas Mistrzostw Europy to największy sukces reprezentacji Polski w koszykówce od pół wieku. Niestety na następny taki sukces możemy czekać latami. Zrobiliśmy wynik ponad stan, pokonując drużyny z mocniejszymi zawodnikami. W decydujących starciach zabrakło nam jednak umiejętności. Aaron Cel kończy karierę, a kluczowy zawodnik i nasz najlepszy drybler A. J. Slaughter ma już trzydzieści pięć lat. Mateusz Ponitka musi być liderem w każdym starciu i nie może sobie pozwolić na słabe występy, jak w półfinale i meczu o trzecie miejsce.

Najważniejsze jednak, to co stanie się z młodymi talentami. Aleksander Balcerowski musi podnieść swoje umiejętności koszykarskie, ale również stać się silniejszy psychicznie. Największe nadzieje pokładamy w zawodniku, którego nie było z nami ma tym turnieju. Dziewiętnastoletni Jeremy Sochan trafił w to lato do jednej z najmądrzej zarządzanych organizacji w NBA – San Antonio Spurs. Polak został wybrany z dziewiątym pickiem w drafcie, dlatego można liczyć, że trener Popovich będzie na niego stawiał. Nasza reprezentacja potrzebuje Sochana w świetnej dyspozycji.

Trzymajmy kciuki, aby sukces podczas tegorocznego turnieju pozytywnie wpłynął na stan koszykówki w naszym kraju. Może zwiększy on zainteresowanie tą dyscypliną i zmotywuje młodzież do jej trenowania. W 2025 roku będziemy jednym ze współgospodarzy EuroBasketu. Na razie nie możemy liczyć na powtórzenia czwartego miejsca, ale miejmy nadzieję, że znów będziemy mogli cieszyć się grą naszej reprezentacji.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe