Koszykówka jest sportem drużynowym, w którym jeden zawodnik może zrobić największą różnicę. Dlatego głównymi faworytami turnieju były reprezentacje, których liderzy są gwiazdami NBA. W ostatnich latach gracze z Europy coraz bardziej liczą się w najlepszej lidze koszykarskiej świata. Na tegorocznym EuroBasket mogliśmy oglądać trzech głównych kandydatów do tytułu MVP ligi NBA. Grek Giannis Antetokounmpo oraz Serb Nikola Jokić zdobywali tę nagrodę w ostatnich czterech sezonach. Dodajmy do nich największą młodą gwiazdę – Słoweńca Lukę Dončić’a i mamy jedno z najciekawszych Mistrzostw Europy w historii koszykówki. Okazało się jednak, że faworyci odpadli już na etapie ćwierćfinałów, a w najlepszej czwórce turnieju znalazły się trzy solidne zespoły ze światowego topu oraz waleczna reprezentacja Polski.
Pierwszy test
Nawet awans z grupy nie był dla nas pewny przed rozpoczęciem mistrzostw. Mecz 1/8 finałów stanowił wielkie wyzwanie. Ukraina okazała się dla nas wymagającym rywalem. Pomimo braku wielkich gwiazd w swoich szeregach, na papierze byli mocniejsi od naszej drużyny. Spotkanie było bardzo wyrównane. Żadna z drużyn nie stworzyła sobie znaczącej przewagi punktowej nad przeciwnikiem.
Trzecia kwarta była dla nas najbardziej nieudana, gdyż Ukraińcy trafiali seryjnie rzuty trzypunktowe. Gdy w ostatniej kwarcie przestało im to wychodzić, udało nam się przejąć inicjatywę. A.J. Slaughter i Mateusz Ponitka pokazali, że są liderami tej kadry rzucając ważne punkty. Jednak mając przewagę staraliśmy się kraść czas przetrzymując piłkę, zamiast iść za ciosem i atakować. Niewiele brakowało, by rywale skarcili nas za to. Ostatecznie wygraliśmy tę wojnę nerwów i znaleźliśmy się w ćwierćfinale.
MVP
Przed rozpoczęciem turnieju większość kibiców brałaby awans do najlepszej ósemki w ciemno. Wydawało się, że Słowenia jest rywalem nie do pokonania dla naszej reprezentacji. Jako jedyna drużyna na tym etapie mistrzostw nie mieliśmy w składzie żadnego zawodnika grającego w NBA lub Eurolidze. Można powiedzieć, że w tym meczu nic nie musieliśmy, tylko mogliśmy.
Wydaje się, że Słoweńcy nas zlekceważyli, gdyż w pierwszej połowie zdominowaliśmy spotkanie. W pewnym momencie prowadziliśmy aż dwudziestoma trzema punktami. Niestety, podobnie jak w meczu z Ukrainą, pozwoliliśmy rywalom nas dogonić. W trzeciej kwarcie Słoweńcy odrobili straty i przed ostatnią częścią spotkania nie mogliśmy być niczego pewni. Na szczęście lider naszego zespołu wziął odpowiedzialność na siebie.
Mateusz Ponitka zaliczył pierwsze podczas tegorocznego turnieju, a dopiero trzecie w historii Mistrzostw Europy triple double. Polak w meczu ze Słowenią zaliczył 26 punktów, 16 zbiórek i 10 asyst. Właśnie takiego występu nasza kadra potrzebowała do zwycięstwa z obrońcami tytułu. Nasz rodak okazał się gwiazdą spotkania, przyćmiewając „magicznego” Lukę Dončić’a. O naszym zwycięstwie 90-87 i historycznym występie Ponitki usłyszał cały koszykarski świat. Luka zapytany na konferencji prasowej o Polaka powiedział:
„Niezwykły występ. Ale nie jestem zdziwiony, grałem przeciwko niemu kilka razy. To niesamowity zawodnik, doskonały lider. To prawdopodobnie koszykarz kalibru NBA, ale jestem zawodnikiem, a nie menedżerem zespołu”.
Jedno jest pewne – ten mecz przejdzie do historii polskiego sportu jako jedno z najwspanialszych i najbardziej zaskakujących zwycięstw.
Brutalne sprowadzenie na ziemię
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po zwycięstwie nad Słoweńcami zdawało się, że nasza kadra jest w stanie pokonać każdego. Niestety szybko zweryfikowała to Francja, która w półfinale nie popełniła błędu i nie zlekceważyła biało-czerwonych. Polski nie pokonał ofensywny geniusz, lecz znakomity defensor Rudy Gobert. W przeszłości trzykrotny zdobywca nagrody dla najlepszego obrońcy w NBA, latem odszedł z Utah Jazz jako zawodnik niespełniony. W tym meczu jednak zaliczał mnóstwo bloków, neutralizując nasze ataki pod koszem.
W tym meczu zabrakło nam atletycznie zbudowanych zawodników. Zawodnicy francuscy byli po prostu od nas silniejsi i szybsi. Przewaga punktowa była na tyle duża, że Gobert dużą część drugiej połowy odpoczywał na ławce, szykując się na niedzielny finał. Mecz był właściwie rozstrzygnięty w trzeciej kwarcie, a skończył się 95:54. Na szczęście nie był to jeszcze koniec turnieju dla naszej drużyny.
Blisko kolejnej niespodzianki
W meczu o brązowy medal najważniejsze było nie pozwolić Niemcom na zbudowanie przewagi już w pierwszej połowie, tak jak miało to miejsce z Francją. Po części ten plan się udał, choć rywale cały czas prowadzili. Dało się odczuć, że kontrolują grę. Jednocześnie wyglądało to, jakby żadna z ekip nie pokazywała pełni swoich możliwości. Prawdopodobnie było to spowodowane zmęczeniem, które nasza kadra musiała odczuwać po trudnych meczach ze Słowenią i Ukrainą.
Pomimo spokoju w grze Niemiec, nasi zawodnicy byli zdeterminowani i udało im się wyrównać dzięki czterem rzutom trzypunktowym Jakuba Garbacza w ostatniej kwarcie. Wydawało się, że możemy dokonać niemożliwego i jeszcze wyszarpać medal. Niestety Niemcy odjechali nam w końcówce, a nasz trener Igor Miličić zdecydował się na obronę strefą, co spotkało się z krytyką ekspertów. Końcowy wynik 82:69 nie oddaje walki, jaką pokazała nasza reprezentacja. Pomimo przeciętnej gry w ostatnim meczu, byliśmy naprawdę blisko zdobycia medalu na Mistrzostwach Europy.
O wiele trudniej jest wygrać w koszykówce, niż w piłce nożnej, która wciąż jest najpopularniejszym sportem w naszym kraju. Jedenastu zawodników może ustawić się w defensywie i skutecznie bronić swojej bramki, by wyprowadzić jedną zwycięską kontrę. W koszykówce nie ma możliwości zatrzymania rywala tak, by w ogóle nie trafiał, a dodatkowo trzeba umieć regularnie samemu zdobywać punkty. Warto o tym wspomnieć, aby uświadomić kibicowi nieinteresującemu się tym sportem, jak wielkiej rzeczy dokonała nasza kadra.
Co dalej?
Czwarte miejsce podczas Mistrzostw Europy to największy sukces reprezentacji Polski w koszykówce od pół wieku. Niestety na następny taki sukces możemy czekać latami. Zrobiliśmy wynik ponad stan, pokonując drużyny z mocniejszymi zawodnikami. W decydujących starciach zabrakło nam jednak umiejętności. Aaron Cel kończy karierę, a kluczowy zawodnik i nasz najlepszy drybler A. J. Slaughter ma już trzydzieści pięć lat. Mateusz Ponitka musi być liderem w każdym starciu i nie może sobie pozwolić na słabe występy, jak w półfinale i meczu o trzecie miejsce.
Najważniejsze jednak, to co stanie się z młodymi talentami. Aleksander Balcerowski musi podnieść swoje umiejętności koszykarskie, ale również stać się silniejszy psychicznie. Największe nadzieje pokładamy w zawodniku, którego nie było z nami ma tym turnieju. Dziewiętnastoletni Jeremy Sochan trafił w to lato do jednej z najmądrzej zarządzanych organizacji w NBA – San Antonio Spurs. Polak został wybrany z dziewiątym pickiem w drafcie, dlatego można liczyć, że trener Popovich będzie na niego stawiał. Nasza reprezentacja potrzebuje Sochana w świetnej dyspozycji.
Trzymajmy kciuki, aby sukces podczas tegorocznego turnieju pozytywnie wpłynął na stan koszykówki w naszym kraju. Może zwiększy on zainteresowanie tą dyscypliną i zmotywuje młodzież do jej trenowania. W 2025 roku będziemy jednym ze współgospodarzy EuroBasketu. Na razie nie możemy liczyć na powtórzenia czwartego miejsca, ale miejmy nadzieję, że znów będziemy mogli cieszyć się grą naszej reprezentacji.