Z pitbulla do małej owieczki. Recenzja „Pitbulla”

Kolejna adaptacja kryminalnych historii z życia wzięte. Choć film pełen jest dynamizmu i naładowany trotylem – w przenośni i dosłownie, traci jednak swój charakter z końcem produkcji. Choć nowy „Pitbull” Patryka Vegi wywołuje mieszane emocje wśród widzów, samo przesłanie, które jest clue tej historii, robi wrażenie.

To wielki powrót reżysera do tej serii filmów. Utracony w 2017 tytuł na rzecz Władysława Pasikowskiego, powrócił w wielkim stylu. Choć każdy film łączy jedno – mafia i porachunki gangsterskie, można tu zauważyć pewne nawiązania do Biblii. Choc sama fabuła potocznie mówiąc „robi wrażenie”, to jednak zakończenie niszczy cały obraz dobrej produkcji w mak.

Pitbull mokotowskiej mafii

W filmie poznajemy historię skrzywdzonego przez życie chłopaka z Warszawy który, mimo że został skrzywdzony przez matkę, idzie w przyszłość. Jego zaczyn w przestępczą skórę zaczyna się od małych kradzieży, a kończy po wysadzanie budynków i ludzi. Jest nim niejaki „Nos” (Przemysław Bluszcz), psychopatyczny konstruktor bomb, który bardziej od widoku trupa zachwycać go może jedynie siejąca zniszczenie eksplozja.

Polska śmietanka

Moim zdaniem dobór aktorów w filmie jest bardzo dobrym wyborem. Andrzej Grabowski jako „Gebels”, Tomasz Dedek jako kwiat polskiej mafii w Polsce, czyli „Pershing”, Michał Karmowski jako „Masa”, Sebastian Dela jako Jarek (syn Gebelsa) i idealnie dobrany Przemysław Bluszcz, jako naczelny gangster filmu – „Nos”. Jego głos potocznie mówiąc „robi robotę” tego filmu i jego narracja z offa, idealnie oddaje charakter tego filmu.

Urwane zakończenie

Choć sam film zrobił na mnie duże wrażenie i z każdą minutą moje zaciekawienie co będzie dalej, rosło, zakończenie zachwiało moją opinią. Jest po prostu prostym zakończeniem, mówiąc dobitniej słaby. Happy endem bym tego nie nazwał, ale sposób, w jaki rozwiązano sprawę z rosyjskimi handlarzami narkotyków w filmie, woła o pomstę do nieba. Za jednym razem, policja spiła całą śmietankę gangsterską.

Choć film nie należy do dzieł, które chciałem obejrzeć od razu po premierze, cieszę się, że zrobiłem to z lekkim opóźnieniem, gdy opadł cały popremierowy dym. Przyszłość nad kolejnymi częściami „Pitbulla” kreuje się na pozytywny, jednak aby dopełnić szczegół, czyli zakończenie, uznałbym film za godny pójścia do kina w dniu premiery.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe