Pablo Larrain swoim wrażliwym, artystycznym okiem, zamierza przedstawić kilka dni z życia księżnej Diany. Reżyser cały czas skupia się na jej tęsknocie za prozaiczną codziennością, kiedy to życie w rodzinie królewskiej było wielkim marzeniem, a nie przygnębiającą rzeczywistością. Opowieść ta nie jest próbą sakralizacji Diany czy też stworzenia jej biografii. Larrain za wszelką cenę stara się pokazać ją jako kobietę i przede wszystkim – jako matkę, która niesamowicie męczy się w pieleszach Royal Family.
Film ten jest baśnią, stworzoną na kanwie tragicznych wydarzeń, o czym informują producenci na samym początku filmu. Można zatem się domyślić, że ukazana historia, niekoniecznie będzie odzwierciedlać rzeczywistość. Dość istotnym przykładem załamania prawdziwości tej produkcji, a wręcz poniesieniem wyobraźni reżysera, jest wykorzystanie paraleli pomiędzy tytułową bohaterką, a Anną Boleyn. Zjawa zamieszkująca wyobraźnię Diany to nikt inny jak uciśniona i pozbawiona głowy Anna Boleyn. Diana po przeczytaniu opowieści o straconej za zdrady żonie Henryka XVIII, utożsamiła się z nią i jej historią. W obu przypadkach dochodzi do niewierności, jednak to tylko kobiety są oskarżane za zniszczenie małżeństwa. W filmie można podziwiać kilka scen, kiedy Diana widzi zjawę Anny Boleyn lub sama się w nią zamienia.
Już pierwsze chwile produkcji wskazują na ogromną niezależność Diany w przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny. Pomimo trudności, próbuje sama dotrzeć do posiadłości, w której miały się odbyć świąteczne celebracje, a co gorsza spóźnia się na nie. Jak z historii wiadomo, Diana nie była akceptowana przez rodzinę męża, a tego typu sytuacje jeszcze tylko pogarszały te relacje. Jej związek z Karolem, w obliczu plotek o jego romansie, był już wtedy w zasadzie martwy, a stosunki z królową wyjątkowo chłodne.
Słowem klucz, które ogromnie frustruje Dianę jest „tradycja” – księżna chce się jej sprzeciwiać na każdym kroku, ponieważ ona sama idzie z duchem czasu i nie zamierza „stać w miejscu”, co pośrednio wybrzmiało w jednej z rozmów z synami. Swoje dzieci próbuje wychować również na przekór tradycyjnym, królewskim rozwiązaniom, co reżyser ukazał w wielu scenach.
Bardzo ważnym, ale zarazem arcytrudnym tematem, który przewija się przez tę całą historię jest choroba bohaterki. Bulimia, mająca ogromny wpływ na życie Diany, powoduje, że zamyka się ona w sobie i pogrąża w depresji. Szczęście znajduje jedynie w rzadkich chwilach, kiedy może w spokoju pobawić się z synami. Reżyser stworzył portret księżnej, próbując pokazać widzom, z jak ogromnym problemem, borykała się na co dzień.
Nie można tu nie wspomnieć o barwnych kreacjach Diany, które w mojej opinii były jednym z jej symboli. Niekonwencjonalne, kolorowe, bogate po prostu piękne, zarówno w realnym życiu, jak i w opowieści Larraina. Jedna ze scen, w moim mniemaniu, była przepełniona symboliką – z dalekiego kadru widoczna jest cała rodzina, wszyscy ubrani w jednolite, ciemne, niewyróżniające się kolory, a wśród nich księżna w czerwonym płaszczu, który widać już z daleka. Interpretuję to zarówno jako ciekawe podejście do mody przez Dianę, ale głównie poprzez odbieranie jej jako „czarnej owcy” tej rodziny.
Wiele elementów, choćby takich jak scenografia czy też ubrania, przenoszą nas w klimat lat 90. Ekranowy świat jest pastelowy, przyblakły oraz teatralny. Osnute mgłą zdjęcia Claire Mathon wzmacniają poczucie izolacji, czyniąc z królewskiej posiadłości więzienną twierdzę. Ujęcia są bardzo artystyczne i dopracowane – to jest właśnie element, który podobał mi się najbardziej i jedynie ze względu na niego bym poleciła tę ekranizację. Zaś jazzowa muzyka Johnny’ego Greenwooda podsyca ekranowy niepokój i wręcz można ją uznać za dużo bardziej znaczącą niż dialogi.
Uzdolniona Kristen Stewart stanęła na wysokości zadania, jeśli chodzi o odegranie księżnej. W pierwszej chwili wręcz trudnym jest rozpoznanie aktorki, ponieważ niesamowicie przypomina samą Dianę. Kristen sięga tu po większą gamę aktorskich narzędzi niż w pozostałych jej rolach. Każdy jej uśmiech jest schowany za ogromem wewnętrznego bólu, zatroskanie przepełnione tęsknotą, a akceptacja własnego losu przyprawiona gniewem. Dzięki temu jej Diana jest postacią autentyczną.
Ogólna ocena filmu, w moim odczuciu, nie będzie wysoka. Choć obrazki w niektórych momentach zapierały dech w piersiach, to sama fabuła była dość nużąca. Zatem polecam ten film maniakom pięknych kadrów, kostiumów księżnej Diany oraz fanom Kristen Stewart, aby mogli ją ujrzeć w zupełnie nowej odsłonie.