Zajawka na sztukę, czyli jak streetwearowiec został artystą

Norbert Pietrzak – student Projektowania Graficznego na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, a po godzinach pasjonat streetwearu.

Karolina Prządka: Czym tak właściwie jest dla ciebie sztuka?

Norbert Pietrzak: Moim zdaniem sztuka jest przede wszystkim możliwością wyrażania siebie      w troszeczkę inny sposób. Możemy ukazać to, co mamy w głowie za pomocą obrazu a nie słowa. Pisarze przekazują swoje myśli za pomocą wyrazów, a ludzie, którzy malują czy ktokolwiek ze świata sztuki, ale tej wizualnej, pokazuje to, co go trapi, za pomocą kształtów i kolorów. To jest bardzo ciekawe, że dzięki sztuce możesz ukazać nie tylko emocje, ale też impulsy. Jedyne, co nas ogranicza, to nasza wyobraźnia. W tworzeniu jakiegoś projektu świetne jest to, że nie ma schematów. Sztuka po prostu pozwala mi nie myśleć szablonowo i bywa odskocznią od codziennych problemów. Jedni idą na boks, by wyrzucić z siebie emocje, a ja te emocje wyrzucam na płótno czy na papier. I myślę, że sztuka jest po prostu dla mnie ukojeniem.

Mówisz, że lepiej po prostu coś zobaczyć niż np. przeczytać i próbować sobie wyobrażać?

Wydaje mi się, że słowa działają trochę inaczej. One również pobudzają wyobraźnię, ale dla mnie osobiście ważna jest możliwość doświadczania czegoś, dotknięcia czy przyjrzenia się. Co jest interesujące w obrazie to fakt, iż artysta ma swój zamysł, ale to, jak ktoś go odbierze, to już kwestia indywidualna. Może być tak, że jakaś osoba zobaczy w twoim obrazie coś całkowicie innego niż ty chciałeś przekazać, ale najważniejsze jest to, że wyniesie z tego wartość. Obraz i umiejętność przypisania np. koloru czy kształtu do danej emocji ma nawiązać do tego, co chciał przekazać artysta, czyli właśnie jakie uczucia nim kierowały – czy próbował ukazać mrok, radość czy smutek.

Ile ludzi tyle opinii. Każdy będzie widział coś innego – jeżeli na płótnie namalujesz kropkę,
to ktoś powie „To jest kropka”, ktoś inny „To jest słońce”, a następna osoba zobaczy coś innego.

Dokładnie o to chodzi. Sztuka jest bardzo uniwersalna. Myślę, że umiejętność faktycznego rozróżnienia tych wszystkich kolorów i kształtów jest dość istotnym aspektem w naszym życiu, by doświadczać tego wszystkiego, co autor miał na myśli.

Jak wspominasz swoje początki z malarstwem? Chodziłeś na jakieś zajęcia?

Początki z malarstwem wspominam tragicznie. Ja nie lubiłem malować. Zawsze mnie to odpychało. Z kolei z rysunkiem nigdy nie miałem problemu – cały czas się go jakoś szkoli. Było widać u mnie potencjał, ale talent trzeba szlifować, więc na pewno dużo pracy było w to włożone.

Kiedy odkryłeś w sobie taki „dryg”?

Śmieszna sytuacja, ponieważ w szkole podstawowej nauczyciel plastyki twierdził, że wszystkie prace, które oddaję, rysuje mi mama albo ktokolwiek inny, a ja po prostu robiłem to sam. Może gdyby teraz się dowiedział, że jestem na uczelni artystycznej, to uwierzyłby w to, że tamte rysunki faktycznie były moje. Potem w gimnazjum się troszeczkę zmieniło, bo jednak więcej pracowaliśmy na lekcjach plastyki, więc też osoba, która prowadziła te zajęcia, bardziej dostrzegła to, że mam talent i faktycznie warto iść w tę stronę. Wydaje mi się, że to był taki kluczowy moment, kiedy zacząłem poznawać swoje możliwości i je rozwijać. Ale to nadal jednak nie było malarstwo.

Co masz na myśli?

Zacząłem malować bardzo późno, bo na dobrą sprawę dopiero jak rozpoczynałem przygotowania na egzaminy na studia. Wtedy potrzebowałem takich prac, więc musiałem się przekonać do tego rodzaju sztuki. Było to dość trudne, zwłaszcza, że zaczynałem malarstwo od martwej natury na żywo, czyli nie było tak, że robiłem reprodukcje, gdzie miałem zdjęcie i gotowe rozwiązania, tylko musiałem na żywo stanąć przed sztalugą i wszystko rozrysować – najpierw znaleźć kompozycję, potem zrobić szkic malarski, więc było to na pewno było dość trudne na początku. Brakowało tego doświadczenia na pewno. Była to taka ściana, od której się odbiłem, bo faktycznie trzeba było się nauczyć szybko podejmować dobre decyzje, nie stać w jednym miejscu. To doświadczenie przełożyło się to na pewno na to, co robię teraz.

Jest ktoś albo coś co cię najbardziej inspiruje?

Na pewno inspiruje mnie to, co jest dookoła mnie – wychodzę na spacer i w jego trakcie potrafi wpaść mi do głowy wiele pomysłów. Czasem drobne rzeczy leżące na ulicy, znaki drogowe, które każdy zna, ale nie zastanawia się jak one powstały i czy można je jakoś przerobić, zrobić coś z przekazem. Nawet rzeczy codziennego użytku mogą być inspiracją do tego, żeby stworzyć jakąś grafikę czy obraz.

Co lubisz malować?

Takim motorem napędowym na pewno jest natura. Jednak od wieków artyści się nią inspirowali i wcale się nie dziwię, bo sam zacząłem to dostrzegać w ostatnim czasie. Rozwiązania na dany obraz przychodzą same z siebie, przykładowo gdy pójdziemy faktycznie na ten spacer. Będąc w parku zobaczymy drzewa, liście i różne kształty, które nasza świadomość widzi, ale na co dzień ich nie dostrzega, ponieważ przyzwyczaiła się do tego, że wszystko jest proste. Dlatego też nasze pokoje rzadko kiedy są zaokrąglone, bo czulibyśmy się niekomfortowo. A jednak ta natura ma dużo ciekawych kształtów i myślę, że w niej jest jeszcze najwięcej do odkrycia.

Przed samym procesem malowania masz zazwyczaj w głowie jakiś konkretny plan, jak chcesz coś namalować czy jednak „idziesz na żywioł” i w trakcie coś zmieniasz?

Na pewno jest koncepcja. Zawsze mam szkic malarski na małym formacie, żeby wiedzieć mniej więcej jak to ma wyglądać i mieć podstawę, ale co do samej techniki, to nigdy tego nie planuję, bo z reguły kończy się na freestyle. Mały format nie pokaże tego, co wychodzi potem na dużym. Planuję jaka gama kolorystyczna ma się pojawić i co mniej więcej w którym miejscu ma się znaleźć, ale jeśli chodzi o technikę i to w jaki sposób oraz co położę szpachlą, pędzlem czy jeszcze innym narzędziem, to jest wiele możliwości na dużym formacie, więc tak naprawdę to wszystko wychodzi w trakcie pracy. Ludzie malują nawet miotłami! 

Wolisz malować „ciągiem”, czyli masz jakiś pomysł i w ciągu jednej nocy to robisz czy odkładasz to w czasie i jednego dnia tworzysz jakąś część obrazu a drugiego inną?

To jest w sumie proste pytanie, nie będę się długo zastanawiał. Wiele moich obrazów nadal jest nieskończonych, więc możesz się domyślać jaka jest odpowiedź. Raczej jeszcze ani razu nie skończyłem obrazu w jedną noc. Chyba że jest to malutki obrazek, wtedy da się go szybko zrobić, ale jeśli jest to coś większego, to zajmuje więcej czasu. Zacząłem teraz obraz metr na metr i dopiero zrobiłem „podmalówkę”, więc płótno będzie po prostu stać przez kilka dni. Każde dzieło musi dojrzeć i nieraz słyszałem o takich sytuacjach, że artyści zostawiali obraz i wracali do niego po latach, bo dopiero wtedy znaleźli odpowiedź na to, jak coś dokończyć.

Twierdzisz, że dzieła muszą dojrzeć, ale czy ty przed malowaniem również musisz do tego procesu dojrzeć?

U mnie różnie to wygląda. Na pewno potrzebuję bodźca, żeby zacząć w ogóle coś robić, bo często kończy się na jakimś ciekawym pomyśle i to zostaje tylko na szkicu. Często takim impulsem jest po prostu zebranie się, pójście do sklepu i zakupienie odpowiedniego płótna – wtedy jest takie poczucie, że dobrze byłoby coś z nim zrobić, żeby nie stało ono takie białe. Ubieram stare ciuchy, rozkładam folie malarskie, żeby pobrudzić wszystkiego dookoła, więc generalnie panuje tak zwany artystyczny nieład, czyli po prostu syf. Potem przygotowuję wszystkie potrzebne przyrządy albo to, co mam zamiar użyć i po prostu zaczynam.

Lubisz aranżować jakoś specjalnie przestrzeń, w której tworzysz? 

Nienawidzę pracować w ciszy i muszę mieć włączoną muzykę. Często bywa tak, że jest ona powiązana z tym, co maluję. Jeśli jest to coś, gdzie potrzebuję „powera”, to muzyka też jest bardziej wspomagająca takie uderzenia pędzla. Można powiedzieć, że zdarza mi się pracować do rytmu. Muzyka jest naprawdę bardzo istotna i pomocna podczas malowania.

A masz coś takiego, czego naprawdę nie lubisz malować? Może jest to wcześniej wspomniana martwa natura, która przysporzyła Ci trochę problemów z dostaniem się na studia?

Myślę, że martwa natura na pewno. Mam do niej delikatny uraz i dlatego za bardzo się z nią nie lubię. Ale jest to istotne, żeby jednak czasem przemóc się i namalować coś z rzeczywistości. Ostatnio bardzo mocno siedzę w abstrakcji i raczej ciągnie mnie w tym kierunku, ponieważ łatwiej jest mi ukazać to, co chcę. Nie czuję też potrzeby malowania bardziej realistycznych obrazów i szczerze mówiąc, to chyba po prostu nie lubię malować rzeczywistości. Lepiej czuję się w klimatach abstrakcyjnych, może nawet kreskówkowych niż malowaniu obrazów typu Leonardo da Vinci czy Caravaggio.

Zdecydowanie stawiasz na abstrakcję i na własny umysł niż na malowanie tego, co widzisz.

Myślę, że tak. Chciałbym dojść do takiego momentu, że będzie mi się łatwo malowało rzeczywistość i to, co widzę, ale jednak nie umiem w tym przekazać tego, co bym chciał. W abstrakcji zdecydowanie łatwiej jest mi po prostu wyrazić to, co chcę wyrazić i wydaje mi się, że to jest dobra droga, bo jakbym robił coś na siłę, to niekoniecznie czułbym satysfakcję.

Gdybyś miał jakoś określić swój styl, to co byś powiedział?

Mój styl… nieokiełznany. Tak mi się wydaje. Sam siebie czasem zadziwiam, na jakie rozwiązania wpadam. Faktycznie zdarza się, że do malowania używam wszystkiego, co mam pod ręką i czym tylko da się sprowadzić farbę, by uzyskać ciekawą fakturę na płótnie. Trudno się mówi o swojej technice, zwłaszcza, że zależy ona tak naprawdę od bardzo wielu czynników.

Co do techniki, to czym najbardziej lubisz malować? Powiedziałeś o pędzlach, ale wspomniałeś też o tym, że lubisz używać wszystkiego, co może się nadać – co masz przez to na myśli? Używasz np. koszulek?

Zdarza się, można nimi uzyskać ciekawą fakturę. Lubię też pracować z folią aluminiową na zasadzie przyklejania i odklejania. Używam przedmiotów codziennego użytku np. ściągaczkę do wody, bo świetnie rozprowadza farbę. Możliwości jest cała masa i chyba lubię po prostu kombinować. Nie mam też ulubionego narzędzia, bo zazwyczaj szukam ciekawych rozwiązań na własne potrzeby

Masz ulubione dzieło sztuki? Obraz, grafikę, a może jeszcze coś innego?

Wydaje mi się, że trudno jest mieć ulubione dzieło sztuki, szczególnie, że jest ich cała masa. Istnieje mnóstwo dobrych obrazów, grafik czy murali, z których można wynieść coś ciekawego. Lubię prace, które mnie inspirują pod względem technicznym. Często mam tak, że kiedy potrzebuję rozwiązania do danego obrazu, to idę do galerii sztuki lub gdziekolwiek, gdzie jest jakaś wystawa   i przyglądam się dziełom, które tam są. Zdarzało się tak, że wpadłem na pomysł, jak coś rozwiązać w danym obrazie, wracałem i działałem. Każdy inaczej spojrzy na to, jak artysta tworzy i wyciągnie z tego coś dla siebie. Dlatego nie mam ulubionego dzieła sztuki – w każdym jest coś charakterystycznego, co może stanowić inspirację.

A może masz ulubionego artystę?

Jeśli chodzi o artystę, a właściwie malarkę, to zdecydowanie Miriam Vlaming. Jest mi bardzo bliska, ponieważ ostatnio maluję w dość podobnym stylu i w jej dziełach znajduję rozwiązania do swoich obrazów. A jeśli mowa o grafikach, to myślę, że najbliższy mi będzie Maciek Polak. Tworzy bardzo ciekawe prace i może nie tyle co ja pracuję w takim stylu, ale jego twórczość jest dla mnie intrygująca, szczególnie murale jego autorstwa.

Malarstwo i streetwear raczej niekoniecznie do siebie pasują. Skąd wziął się u ciebie pomysł, żeby jakoś spróbować połączyć te dwa, jak mogłoby się wydawać, zupełnie różne światy?

 Wbrew pozorom są to dwa kompletne różne światy, ale trzeba byłoby to rozłożyć na czynniki pierwsze. Zacznijmy może od strony streetwearu. Są to ubrania, więc ktoś musiał je zaprojektować – krój, to jak dana rzecz będzie leżała na kimś, kolorystykę itd. Można powiedzieć, że projektowanie ubrań jest dziedziną sztuki, bo każdą bluzę czy t-shirt ktoś musiał wykreślić i stworzyć. Następnie to, co znajdzie się na ubraniu, czyli nadruk, to praca grafika, a grafik z reguły jest artystą. Z kolei, jeśli chodzi o grafika, to nieodłączną częścią jego pracy jest malarstwo, więc to wszystko się zazębia i łączy ze sobą.

Planowałeś kiedyś stworzyć własną markę?

Od zawsze chcę stworzyć coś swojego. Wizja była i troszeczkę się zmieniała. Aktualnie jestem na takim etapie, że już mniej więcej wiem, co chciałbym robić i ta „swoja rzecz” też nabiera już kształtów. Myślę, że super byłoby powiązać to wszystko z pasją ubrań i butów, bo jest to moja zajawka. Czy tak będzie?  Możliwe, że gdzieś tam się dzieje coś w tym kierunku. Swoją drogą już kiedyś była podjęta próba działania z ciuchami i nie wyszło to tak, jakbym chciał, ale też tego nie odrzucam, szczególnie, że grafika mocno się z tym łączy.

Twierdzisz, że chciałbyś przerodzić pasję w źródło dochodu?

Dużo projektów można po prostu przerzucić na ubrania i to ciekawie później wykorzystać, ale zobaczymy. Moim największym marzeniem na ten moment jest to, żeby dalej rozwijać się na tyle w malarstwie i grafice, by powoli móc na tym zarabiać i nie być od nikogo zależnym. Chciałbym być tzw. freelancerem, robić projekty dla wielu firm, może nawet zająć się muralami w swoim czasie. Dobrze byłoby też mieć własne studio projektowe i zatrudniać ludzi, by działać z nimi nad różnymi projektami. Mam w głowie wiele pomysłów, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Słyszałam też, że możesz pochwalić się całkiem sporą kolekcją obuwia. Buty to twoje skarby?

Kolekcja cały czas rośnie. Buty są takim moim małym grzeszkiem, na który wydaje się pieniądze, choć nie powinno się wydawać. To też wiąże się z tym, że jestem po prostu zafascynowany samym projektowaniem butów. Nie chodzi tylko o to, że patrzę na but i mówię „Wow, ale ładny! Chcę go mieć u siebie w kolekcji”, tylko interesuje mnie to, jaką ma historię, jak jest zbudowany, jak do tego dochodzili projektanci. Chcesz go mieć, bo wiesz, że ktoś naprawdę długo siedział nad tym, żeby ten but wyglądał tak, jak wygląda. To jest trochę jak z malarstwem. Chcesz mieć obrazy, bo wiesz, że ktoś chciał coś przekazać i to ci się podoba. W przypadku butów jest podobnie. Wiesz, że ktoś to zrobił tak jak chciał, znalazł rozwiązanie. Wydaje mi się, że buty dla mnie to jest też trochę taka wizytówka. To może być dziwne dla kogoś, kto się tym nie interesuje, bo to bardzo specyficzny świat i hermetyczne towarzystwo. Ja buty traktuję jak dzieło sztuki.

Czyli tam, gdzie ktoś widzi zwykłego buta, ty dostrzegasz takie małe dzieła sztuki, które ktoś musiał sobie gdzieś w głowie ułożyć, zaprojektować, dobrać kolory…

Dokładnie! Prawda jest taka, że przy każdym elemencie garderoby ktoś przesiedział mnóstwo czasu, żeby go zaprojektować i by wyglądał tak, jak wygląda. Częstym problemem są też ograniczenia techniczne, ale tak jak powiedziałaś, widzę w tym historię. Dużo butów ma po prostu historię. Ludzie nadal w nich chodzą. Są to modele naprawdę z dawnych lat, takie „perełki”.

W jaki sposób zdobywasz modele które robią efekt wow?

Szczerze mówiąc, za dużo takich modeli nie mam, bo nie ukrywam, że jest to jest drogi biznes. Istnieje wiele takich, które bardzo chciałbym mieć, ale ograniczają mnie fundusze. Moja kolekcja ogranicza głównie do modeli kultowych, takich jakie zawsze chciałem mieć i udało mi się je dorwać za normalną cenę. Ne mam tak, że każdy pieniądz wydam na każdego buta, zwłaszcza, że niektóre kolaboracje potrafią osiągać zawrotne ceny.

Wychodzi na to, że na butach można zrobić dobry biznes, na przykład kupując jakieś unikalne modele, by sprzedać je drożej.

Można, ale trzeba mieć wiedzę, bo nie na każdym bucie da się zarobić i nie każdego buta warto     w ogóle kupić. Na pewno są „grubi gracze” na rynku którzy znają się na tym i wiedzą, co kupić za jaką cenę i ile poczekać, żeby móc zarobić drugie tyle. Ja do tego środowiska nie należę i buty kupuję nie w celach zarobkowych, tylko raczej kolekcjonerskich.

Mam wrażenie, że osoby, które odsprzedają te buty, nie widzą takiej „duszy” w konkretnej parze i chcą tylko na tym zarobić, a niekoniecznie podziwiać to, co kupiły. Zgadzasz się?

Na pewno mają zajawkę na buty, bo jakby jej nie mieli, to nie wiedzieliby jakie kupić, by na nich zarobić. Mają w sobie podziw do danych modeli, bo często, gdy jakieś sprzedają, robią to po to, by kupić sobie parę, którą chcieli mieć od zawsze, a nie było ich stać. Łączą pasję z dochodem i zarabiają na tym co lubią.

Masz jakieś rady dla osób które dostrzegają w sobie talent, ale nie do końca wiedzą, co z nim zrobić? Sam powiedziałeś, że początkowo byłeś posądzany o to, że twoje prace są tworzone przez kogoś innego. Uważasz, że to może stłamsić ten talent?

Zdecydowanie. Taka fraza wypowiedziana przez nauczyciela, który dla młodego człowieka jest autorytetem, może przygnieść. Moja rada jest taka, żeby nie poddawać się i działać, bo jeśli widzimy, że coś nam wychodzi lepiej, to po prostu w to pójdźmy i angażujmy się, bo to na pewno kiedyś się zwróci.

Warto pielęgnować młode talenty i pomagać.

Dokładnie, dlatego każdemu życzę, aby trafił na dobrych ludzi na swojej drodze. Ja trafiłem na nauczyciela w gimnazjum, który pomógł mi zauważyć to, co potrafię i nakręcał moje działania. Warto inwestować w siebie, szczególnie jeśli widzisz, że masz potencjał. Trzeba wychodzić poza schemat, nawet gdy jest to trudne zadanie. Mieć otwartą głowę, iść za marzeniami i robić to, co się lubi, to w czym czujemy się dobrze. Miałem wiele pomysłów na siebie, ale odpadły te, które najmniej mnie interesowały i to była dobra decyzja, bo teraz wiem, że jestem w odpowiednim miejscu i zajmuję się tym, czym powinienem się zajmować i to mi daje dużo radości.

Czasami faktycznie lepiej zaryzykować i obrać inną ścieżkę?

Nie można dać się pochłonąć narzucanym szablonom. Każdy jest do czegoś stworzony, tylko trzeba to po prostu w sobie odnaleźć i pielęgnować. To jest przykre, że często nie mamy możliwości rozwoju i robienia tego co lubimy. Kiedyś chciałem zajmować się architekturą, ale była dla mnie zbyt schematyczna. Stworzyć dobry budynek to jest sztuka i podziwiam architektów, bo prawdopodobnie gdybym zaprojektował komuś dom, to dach zawaliłby mu się na głowę. Zdecydowanie wolę luźniejszą część designu, czyli projektowanie graficzne, gdzie mogę to co mam w głowie, przełożyć na ekran. Możliwości jest cała masa i jedyne, co mnie ogranicza, to wyobraźnia, a nie obliczenia.

Klarują się w twojej głowie konkretne plany na przyszłość?

Czuję, że sztuka daje mi satysfakcję i jak widzę swoje projekty to wiem, że chciałbym ich zrobić jeszcze więcej, by kiedyś móc powiedzieć, np. że mam za sobą kilka wystaw, na które przyszło mnóstwo osób i moje prace im się podobały. Bardzo chciałbym dojść do tego momentu, ale i tak na tym poziomie czuję spełnienie pod tym względem, że znalazłem coś, co chcę robić i nie sprawia mi to wielkich trudności. Wiadomo, przeszkody są napotykane w każdej dziedzinie, ale ja mogę je łatwo przeskoczyć, bo jest to dla mnie ciekawe doświadczenie, dzięki któremu mogę się rozwijać.

Jakiś przekaz na koniec?

Zdecydowanie cytat z kultowego filmu „Chłopaki nie płaczą” – „Wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno ważne pytanie: co lubię w życiu robić? A potem zacznij to robić”. I tego właśnie wszystkim życzę – znaleźć to, co się chce robić i czerpać z tego szczęście oraz satysfakcję.

Rozmawiała KAROLINA PRZĄDKA

Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Norberta Pietrzaka

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe