,,The Truman Show” – wielki marzyciel w krainie iluzji. Recenzja

Dzień dobry. Witamy w „The Truman Show”! - „a na wypadek gdybyśmy się już potem nie widzieli - także dobry wieczór i dobranoc!" *

Są takie filmy, które zostają z nami na dłużej i nie kończą się w momencie, gdy wyjdziemy z sali kinowej lub odejdziemy od telewizora. Postanawiają rozgościć się w naszych głowach i spowodować prawdziwą gonitwę myśli. Jednym z nich jest „The Truman Show” w reżyserii Petera Weira. 

Cała historia rozpoczyna się w małym miasteczku — urokliwym, ale i dość prowincjonalnym. Poznajemy tam Trumana Burbanka (Jim Carrey) i jego spokojną, zwyczajną codzienność. Truman ma żonę Meryl (Laura Linney), dom, pracę, zaufanego przyjaciela Marlona (Noah Emmerich), a dodatkowo wielkie marzenie o dalekiej podróży. 

Nie wie jednak, że to wszystko to tak naprawdę wyreżyserowana farsa, a jego życie bardzo dalekie jest od przeciętnego. Cały znany mu świat nie jest prawdziwy, włącznie z jego bliskimi. Gra w reality show, które z namiętnością oglądają miliony, jeśli nie miliardy widzów, robiąc sobie tym samym uciechę z jego prywatnego życia. Choć co to za prywatne życie, skoro wszystko to, co go otacza, jest nieustannie kontrolowane, nagrywane i upubliczniane?

Największym aktorskim zaskoczeniem filmu zdecydowanie pozostaje Jim Carrey. Znany dla wielu głównie z ról komediowych, swoją interpretacją postaci Trumana zrywa z zaszufladkowanym wizerunkiem gościa od zabawnych filmów. To dzięki niemu „The Truman Show” staje się show w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego momentami przejaskrawiona gra i do perfekcji opanowana mowa ciała tworzą całe widowisko, budują wręcz idealnie głównego bohatera i czynią go absolutnie nieszablonowym.

Na uznanie zasługuje też Laura Linney, która wcielała się w żonę tytułowego Trumana. W swojej postaci idealnie połączyła wizerunek wspierającej żony, zadufanej celebrytki, egoistycznej femme fatale i aktorki reklamowej z lat. 60. Na pozór wydaje się to dość ,,egzotyczne” połączenie, w tym filmie jednak zadziałało. 

Ogromna brawa należą się również Andrew Niccol, który był odpowiedzialny za scenariusz do filmu. Dzięki niemu „The Truman Show” to coś więcej niż tylko smutna historia okłamywanego człowieka. To przede wszystkim refleksja nad ,,wszechwiedzą i wszechmocą” mediów. A to w połączeniu z wizją reżysera Petera Weira zaowocowało świetnym filmem, który nawet po ponad 20 latach wciąż pozostaje niebywale autentyczny. 

Podsumowanie

W tym miejscu zostaje mi tylko polecić „The Truman Show” – jest to dla mnie pozycja wręcz obowiązkowa.

 

* – najsłynniejszy cytat z „The Truman Show”

Czytaj też: https://flesz.amu.edu.pl/aktualnosci/jedyna-i-niepowtarzalna-elzbieta-recenzja-filmu/

Obserwuj nas na YT! https://www.youtube.com/channel/UCmCT3CBMFfcRjxv5rQAtQRw

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe