Propaganda po brazylijsku. Recenzja serialu „Senna”

Ayrton Senna to postać pomnikowa nie tylko dla Formuły 1, ale również dla całego sportu. Wielu mieszkańców Brazylii do tej pory uważa go za najwybitniejszego sportowca w historii swojego kraju. Nic zatem dziwnego, że na podstawie jego życia nakręcono serial "Senna”. Netflix stanął przed ogromnym wyzwaniem i spróbował stworzyć dobre dzieło o 3-krotnym mistrzu świata. Czy twórcom się to udało? Tak, ale też i nie.

Kim był Ayrton Senna?

Zanim przejdziemy do recenzji należy zapoznać osoby nieinteresujące się F1 z postacią Brazylijczyka. Kierowca z Sao Paulo na przestrzeni 160 wyścigów wygrał aż 41 z nich, dodatkowo okazując się 65 razy najlepszy w kwalifikacjach. W czasie swojej kariery trzy razy zostawał mistrzem świata F1. Do historii przeszła jego legendarna walka z Alainem Prostem, a także słynne cytaty. Jeden z nich, choć nieco wyrwany z kontekstu, czyli „Jeśli nie wchodzisz w lukę, która właśnie powstała, to nie jesteś kierowcą wyścigowym”, do dziś używany jest w wyścigowym żargonie.

Karierę Senny przerwał tragiczny wypadek, który wydarzył się 1 maja 1994 roku na torze Imola. Śmierć Brazylijczyka wstrząsnęła całym światem sportu, a jego ojczyzna pogrążyła się w ogromnej żałobie. Grób 3-krotnego mistrza świata do dzisiaj jest tłumnie odwiedzany przez fanów królowej sportów motorowych.

Kłopoty już na dzień dobry

Twórcy mieli bardzo trudne zadanie, ponieważ musieli ukazać prawie 15 lat życia Senny w niespełna 6 godzin. Każdy odcinek, których jak nietrudno się domyślać jest 6, trwa bez napisów około 50 minut. To oznaczało, że fani dostaną mocno skondensowaną produkcję i zabraknie w niej wielu kluczowych momentów. Należy jednak zaznaczyć, że serial ten nie jest dokumentem, ponieważ nadano mu fabułę.

Z Ayrtonem Senną, którego gra Gabriel Leone, widzowie spotykają się jeszcze w kartingu, gdzie walczył z Holendrami o kartingowe mistrzostwo świata. Później towarzyszą mu przez serie juniorskie, a całość zwieńcza GP San Marino 1994. I na papierze rozkład wygląda dobrze, lecz przez ograniczony czas, do czego dojdziemy, wiele kluczowych i ważnych wątków zostaje pominiętych…

Gabriel Leone jako Ayrton Senna, fot. Netflix

Detale? W końcu ktoś o nie zadbał!

Recenzję zacznijmy od plusów. Trzeba przyznać, że twórcy poważnie wzięli się do kwestii wizualnych. Oczywiście z pominięciem efektów komputerowych, które wyglądają tragicznie. Rzeczywiste bolidy są jednak niemalże idealną kopią tego, czym ścigał się Senna. Owszem można zauważyć kilka niedociągnięć (m.in. zamieniona kolejność brytyjskiej flagi i pewnego sponsora na bolidzie F3), lecz to tak naprawdę nic nie znacząca różnica. Ujęcia z wykorzystaniem tych maszyn robią ogromne wrażenia, tak jak wykorzystanie rekwizytów wystrojów mieszkań z lat 80. i 90. XX wieku. Trzeba jasno przyznać, że odwzorowano to idealnie.

Do serialu ponadto dobrano kapitalną ścieżkę dźwiękową, która idealnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie. Gra aktorska wspomnianego Gabriela Leona również jest świetna. Aktor, którego możemy kojarzyć z filmu o Enzo Ferrarim, wręcz nadaje Sennie ludzkiej twarzy. Zaryzykuję stwierdzenie, że to dzięki niemu widzowie dopingują Brazylijczyka w niemalże każdym momencie filmu. Kwestią subiektywną jest gra aktorska Kayi Scodelario, która wciela się w Laurę Harrison – fikcyjną dziennikarkę, która towarzyszy mu od czasu, gdy zjawił się w Europie.

Kaya Scodelario jako dziennikarka Laura Harrison, fot. Netflix

Bardzo dobrze została oddana również relacja 3-krotnego mistrza świata z rodziną. Zwłaszcza scena z GP Brazylii 1991, gdy przy wycieńczonym Sennie znalazł się jego ojciec Milton da Silva.

Małe elementy historyczne, ale jakie

Było kilka mniejszych aspektów, które mogły zrobić wrażenie na wytrawnych fanach F1. Zgodnie z prawdą i słowami Brazylijczyka największym rywalem Ayrtona Senny nie był Alain Prost tylko Terry Fullerton. Brytyjczyk ścigał się z przyszłym mistrzem świata w kartingu i ich rywalizacja była przez zawodnika z „Kraju Kawy” wielokrotnie przytaczana.

Twórcy serialu nie zapomnieli również o roli, jaką w życiu głównego bohatera odegrał Chico Serra. Rodak Senny był jego przyjacielem i to on pomagał mu w przenosinach do Europy. Starszy z Brazylijczyków w prawdziwym życiu przedstawił swojego „podopiecznego” Ralphowi Firmanowi, który miał zespół w brytyjskich seriach. Jako ciekawostkę można napisać, że kilka lat później syn Firmana dotarł do F1.

Nie pominięto wątku wręcz momentami skandalicznej rywalizacji z Enrique Mansillą. Argentyńczyk z Brazylijczykiem regularnie doprowadzali do szału szefostwo zespołu Van Diemen, ponieważ co chwila dochodziło pomiędzy nimi do kolizji.

Keith Sutton zgodnie z prawdą był kimś w rodzaju osobistego fotografa Senny. Poznali się oni w czasach, gdy przybysz z Brazylii dopiero rozpoczynał swoją przygodę ze startami na Starym Kontynencie. Między nimi szybko doszło do nici porozumienia, która przerodziła się w przyjaźń.

Wszędzie ta mafia…

Niestety warstwa historyczna zawiera sporo błędów i niedomówień. Już na dzień dobry mamy dość spore przekłamanie, gdyż na zawodach kartingowych pojawia się Jean-Marie Balestre, który rzekomo pozbawił Brazylijczyka tytułu kartingowego mistrza świata. Francuza, z którym Senna popadł w otwarty konflikt, zaprezentowano jako prezydenta FIA. Problem jednak w tym, że Balestre nie pełnił wtedy takiej roli.

Wręcz cały czas oglądając tą produkcję można odnieść wrażenie, że cały świat jest przeciwko Brazylijczykowi. Niestety pod tym kątem serial można porównać do filmu „Senna” z 2010 roku. Tam również mieliśmy propagandę, bo nieprzychylne wątki pomijano. I tak z nowszej produkcji można dowiedzieć się, że Alain Prost zablokował transfer 3-krotnego mistrza świata do Williamsa na sezon 1993. Tylko dlaczego nikt nie wspomniał, że Senna w ten sam sposób kilka lat wcześniej potraktował Dereka Warwicka w Lotusie? No cóż, wybiórczość wygrała.

Kadr z serialu „Senna”, fot. Netflix

Inną kwestią jest fatalny dobór aktorów pod kątem wizualnych. Oczywiście nie było możliwości, aby Nikiego Laudę podobnie jak w „Wyścigu” grał Daniel Bruehl, ale to co w tym aspekcie się zadziało to istny dramat. Nikt nikogo po prostu nie przypomina. Kwestię symulacji komputerowej można wytłumaczyć budżetem, ale nie fatalnie zarządzony casting.

Skoki fabularne niczym loty w Planicy

Wspomniałem na początku o tym, że w niespełna 6 godzin nie da się pokazać całego życia Senny. Jeszcze przed publikacją serialu obawiałem się, że z tego powodu będziemy mieli skoki w akcji niczym słynny lot Janne Ahonena w Planicy z 2005 roku.

Dość sporo czasu poświęcono na serie juniorskie, co jest dużym plusem. Widzowie mogą zrozumieć drogę, którą musiał pokonać Brazylijczyk, aby dojść do F1. Ponadto wbrew produkcji miał on fundusze na starty. Tommy Byrne w materiale o swojej karierze powiedział, że z powodów sponsorskich już na tym etapie kariery Ayrton Senna był dość mocno oblegany przez różne zespoły. Dla mnie zabrakło jednak wątku pierwszych testów w F1.

No i niestety pierwsze lata Brazylijczyka w królowej sportów motorowych są mocno spłycone. Najwięcej czasu w latach w Tolemanie i Lotusie poświęcono na GP Monako 1984. Inne podia z tamtej edycji mistrzostw świata pominięto. O wiele mniej „kulis” mamy pod kątem GP Portugalii 1985, które Senna wygrał. Kompletnie pominięto wątek dość nagłego transferu do Lotusa – częściową nawiązkę mamy, gdy Laura rozmawia z szefem Tolemana o tym, co stało się z jego zespołem.

Co jeszcze pominięto? Pierwszą wygraną w Monako (1987), spłycono do minimum japońskie wątki – poznajemy jedynie pana Hondę i Satoru Nakajimę. A szkoda, bo zdaniem wielu Senna dla wielu Japończyków był pierwszym „obcym” idolem sportowym. Można było pociągnąć ten wątek, a skończyło się na wspólnym karaoke.

Więcej seksu niż ścigania

Ayrton Senna znany był również z dość bogatego życia miłosnego. Do wątku z jego pierwszą żoną Lilliane nie mam za bardzo do czego się doczepić, ponieważ Netflix (o dziwo) bardzo dobrze zaprezentował problemy i dygresję, z jakimi mierzyła się para. Zwłaszcza rozterki dziewczyny, która miała dosyć bycia w cieniu wyścigów. W serialu nie podjęto natomiast nie tematu pewnego związku z 15-letnią dziewczyną. Przeplata się za to (i to dość długo) relacja ze słynną Xuxą.

Ogółem scen erotyczno-miłosnych jak na serial o kierowcy F1 było za dużo. Można było to rozegrać zupełnie inaczej. Jednakże jeszcze 2 inne aspekty wołają o pomstę do nieba. W minimalistyczny sposób wytłumaczono fenomen Senny w jego ojczyźnie. Jest mowa o dumie z brazylijskiego obywatelstwa, ale… to tyle. O pomocy dla biednych, czy też wielu wypowiedziach na temat protestów w Brazylii Netflix zdaje się nie pamiętał. A to właśnie to (wyłączając wyścigi) wyróżniało Ayrtona Sennę.

Mały Bruno Senna ze swoim wujkiem

Kibice, którzy oglądali F1 za czasów Roberta Kubicy zapewne pamiętają, że przez 3 lata w królowej sportów motorowych jeździł jego siostrzeniec Bruno. W serialu jest wątek brazylijskich dzieci, które naśladują 3-krotnego mistrza świata, ale gdzie w tym członek jego rodziny? A no nie ma. Bardzo tego szkoda, ponieważ te sceny mogłyby poruszyć widzów, że nazwisko Senna w późniejszych latach raz jeszcze pojawiło się w stawce F1. Naprawdę nie wierzę w to, że nie można był dać kilku scen, gdy Ayrton „szkolił” Bruno.

Do kogo skierowana jest ta produkcja?

I to jest bardzo dobre pytanie. Twórcy postawili na wypośrodkowanie fabuły serialu, aby odnaleźli się w niej „niedzielni” fani F1, a także ci bardziej wytrawni. Jednak poszło to wszystko w złą stronę i obydwie grupy odbiorców mogły być zdezorientowane. Raz za razem mieszano wydarzenia, wątki, a widzowie byli zapoznani z faktem dopiero po jego wydarzeniu.

Zaryzykuję twierdzenie, że Netflix zdecydował się na mniejsze zło, które okazało się w końcowym rozrachunku tym większym. Kompletnie pogubiono się w scenariuszu, czego efektem był za duży rozstrzał, który widzowie mogli obejrzeć na ekranie.

Czy warto obejrzeć „Sennę”?

Z roku na rok mamy co raz więcej produkcji o F1, czego potwierdzeniem jest serial o 3-krotnym mistrzu świata. W tym przypadku jak nigdzie sprawdzi się stwierdzenie, że trzeba obejrzeć serial samemu, aby wyrobić sobie własną opinię. Wszak oceny serialu są skrajne. Jedni oglądają hurtowo wszystkie odcinki, a drudzy wyłączają po 5 minutach. Wpływ na to ma wiele czynników. Z jednej strony produkcję ratuje genialna ścieżka dźwiękowa i dobra gra aktorska głównej postaci, ale z drugiej otrzymaliśmy jak w przypadku „Schumachera” dość wyraźną laurkę tytułowego bohatera.

Czytaj też: https://flesz.amu.edu.pl/aktualnosci/maja-chwalinska-show-trzy-tytuly-wta-w-ciagu-tygodnia/

Obserwuj nas na YT! https://www.youtube.com/@makingofFlesz

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe