Oficjalna strona Eurowizji podaje 6 ogromnych wydarzeń, które prawie równolegle dziać się będą (bądź już się działy) w całej Europie. Na pierwszy ogień poszła Barcelona z „BCN Eurovision Party”, które odbyło się 23 marca. Wystąpiło tam 13 tegorocznych uczestników, w tym Blanca Paloma i Iru Khechanovi. Następna w kolejności jest Polska z „Polish Eurovision Party” (PEP), o której wspominaliśmy w poprzednim artykule – warto nadmienić, że już 1 kwietnia zobaczymy tam między innymi Vesnę czy Mae Muller. Potem przenosimy się do Tel Avivu na „Israel Calling”, które jest nie tylko świętowaniem tegorocznych artystów, ale również pięćdziesięciolecia udziału państwa Izrael na Eurowizji. Nie mamy jeszcze pełnej listy gości, ale wiadomo już, że zobaczymy tam przykładowo Blankę, Let 3 czy TuralTuranX. 7 kwietnia przychodzi czas na Madryt i „PrePartyES”. Hiszpanie wytaczają potężne działa, zapowiadając takich gości jak Loreen, Käärijä czy Luke Black. 15 kwietnia Amsterdam wyprawia „Eurovision in Concert”, który ma potencjał na najbardziej pokaźny line-up artystów – twórcy obiecują co najmniej 20 tegorocznych uczestników, w tym kilku dużych graczy jak Käärijä, La Zarra czy Alessandra. Wreszcie, zamykać sezon koncertowy będzie Londyn ze swoim „London Eurovision Party” 16 kwietnia. Tam również możemy spodziewać się co najmniej 17 reprezentantów z tego roku. Osobiście z niecierpliwością czekamy na wszystkie wydarzenia, a tymczasem zajmujemy się recenzjami!
Niemcy: Lord Of The Lost - Blood & Glitter
Kamil Pacholczyk: Niemcy postawili w końcu na coś innego. Choć ciężkie brzmienie daje się we znaki, to jednak dzięki „oryginalności” piosenka ta może zajść wysoko. Dobrze pamiętam głosowania, gdzie Niemcy zdobyli 0 punktów, ale w tym przypadku przynajmniej jeden punkt uda im się zdobyć. Nie jestem fanem takiego rodzaju piosenek, więc nie widzę dobrego miejsca na Eurowizji. Ocena: 1/5
Emilia Gabler: W określonych przypadkach bywam fanką cięższych brzmień. Niemcy dostarczyli mi czegoś, co poniekąd wpasowuje się w moje klimaty. Podoba mi się głos wokalisty. Warstwa liryczna też nie jest najsłabszym elementem tego utworu, chociaż oczywiście nie należy do najbardziej wartościowych tekstów, jakie możemy poznać. Staging jest bardzo dopasowany do klimatu piosenki. Uważam, że gdyby na scenie działo się więcej, mogłaby to być już przesada. Jestem jednak świadoma, że tego typu muzykę albo się lubi, albo nie. Podejrzewam, że znajdzie ona grono swoich odbiorców – nie jestem jednak pewna, czy wystarczająco wielu. Ocena: 4/5
Krystian Pabianiak: Cóż za różnorodność! Lord of the Lost to bardzo przyjemna odskocznia od tegorocznych utworów. Charyzmatyczna i doświadczona grupa z wyraźną wizją. Metal w popowym wydaniu przypomina mi nieco zespół Lordi. Słyszałem zarzuty, że być może w piosence za dużo się dzieje, ale osobiście mi to nie przeszkadza. Mając na uwadze niesławę Niemiec na Eurowizji, niestety ciężko będzie im się przebić do top 20, ale mam szczerą nadzieję, że przełamią tą passę nieszczęść. Ocena: 3/5
Miłosz Polak: W końcu Niemcy wystawiają coś, z czego są znani. Blood & Glitter dodaje do tegorocznej Eurowizji wyczekiwanego przeze mnie heavy metalu, do którego jak na razie nawiązywały jedynie utwory Finów i Australii. Niemcy w końcu wzięły przykład z oryginalnych i dobrych wykonań zamiast wypuszczenia kolejnego, chilloutowego utworu, o którym wszyscy zapomną po kilku dniach od wysłuchania. W moich oczach to zespół Lord Of The Lost ma drugie miejsce – zaraz po egzotycznej Finlandii, od nucenia której nie mogę się powstrzymać, gdy tylko sobie o niej przypomnę. Ocena: 5/5
Patryk Szymański: Takiego utworu po Niemcach absolutnie się nie spodziewałem. Podejrzewam, że znajdą oni wśród fanów wielu zwolenników, przez co nie skończy się na słynnym „I’m sorry, 0 points.” Osobiście nie jestem (i chyba nigdy już nie będę) fanem tego typu muzyki, jednak muszę przyznać, że refren po kilkukrotnym przesłuchaniu naprawdę wpada do głowy. Lord Of The Lost to bardzo doświadczony zespół, więc oczekuję od nich w maju takiego występu, który zostanie na długo zapamiętany. Ocena: 2/5
Zofia Kopyto: Lord of the Lost dają nam uwielbiany na całą Europę klimat zespołu Rammstein. Heavy metalowe wrzaski wokalisty, kostiumy, gitary, show – wszystko tworzy spójną całość, której przyjemnie słucha się i ogląda. Patrząc jednak na dyskografię zespołu, mam wrażenie, że nie jest to ich najlepszy utwór. Momentami wydaje mi się zbyt spokojny i „bezpieczny”, zapewne dopasowany w ten sposób do szerszej publiczności Eurowizji. Ocena: 4.5/5
Serbia: Luke Black - Samo Mi Se Spava
Kamil Pacholczyk: Zdecydowanie na plus jest tło, zaciekawiła mnie również ta sofa. Jak zwykle ukłony za język ojczysty. Sam charakter piosenki jest dość tajemniczy, co do mnie nie przemawia. Czekam na występ na żywo, żeby zmienić zdanie. Ocena: 2/5
Emilia Gabler: Bez wątpienia bardzo ciekawa propozycja owiana nutką tajemnicy. W pewien sposób do mnie trafia, chociaż nie przepadam za muzyką elektroniczną. Ogromny plus za wstawkę w ojczystym języku – to powinien być eurowizyjny przymus! Coś mi jednak nie pasuje w wokalu, ale nie do końca jestem w stanie powiedzieć co. Mimo że wykonanie jest jak najbardziej prawidłowe, momentami mam wrażenie, że słyszę fałsze. Psychodeliczny śmiech i taniec podbijają ciekawy klimat i choćby dlatego chciałabym usłyszeć Serbię w finale, ale nie jestem co do niej przekonana. Ocena: 3.5/5
Krystian Pabianiak: Serbowie ponownie stawiają na dziką kartę. Zeszłoroczna Konstrakta była na tyle groteskowym występem, że do ostatniej chwili nie miałem o niej wyrobionego zdania. Gdy zobaczyłem ją na żywo, i gdy stadion zaczął razem z nią przyklaskiwać do „Biti zdrava”, kupiła mnie. Luke Black również prezentuje tutaj niecodzienną wizję, którą ciężko będzie sprzedać szerszej publiczności, ale mam nadzieję, że jego charyzma i egzekucja artystyczna ostatecznie przebiją się do mas. „Samo Mi Se Spava” to bardzo ciekawy utwór z przesłaniem – być może nie jest stworzony do codziennej playlisty, ale jest na tyle oryginalny, że warto się z nim zapoznać choć raz. Fun fact – tekst był częściowo inspirowany Simsami! Ocena: 3,5/5
Miłosz Polak: Utwór Serbii można nienawidzić lub uwielbiać. Jednych będzie denerwować strasznie dziwne brzmienie wokalisty i niecodzienna muzyka techno. Inni uznają, że właśnie taka oryginalność jest idealnym przykładem tego, co państwa powinny wystawiać na Eurowizji. Za wstawki tekstu w rodzimym języku, który Serbowie już od kilku lat konsekwentnie prezentują na Eurowizji, należy im się duży plus. Trzeba przyznać, że jest to dosyć nietypowa propozycja jak na Serbię. Z drugiej strony, rok temu to bałkańskie państwo również wysłało coś dziwnego, co spodobało się niemałej ilości fanów Eurowizji. Naprawdę trudno jest mi powiedzieć, czy utwór ten zdobędzie sporą, czy być może zerową liczbę głosów. Ocena: 2,5/5
Patryk Szymański: Serbia prezentuje nam zdecydowanie jeden z lepszych instrumentali w tym roku. Cały występ zachowany jest w tajemniczej, a zarazem intrygującej atmosferze, która przykuwa uwagę widza przez całe trzy minuty. Na tym niestety kończą się plusy. Będę zapewne w mniejszości, jednak sama piosenka jest dla mnie po prostu średnia i nie do końca jestem w stanie zrozumieć przekaz prezentowany przez artystę. Pomimo to myślę, że widzowie zapewnią temu krajowi awans do finału, przede wszystkim za swoją różnorodność. Ocena: 2/5
Zofia Kopyto: Elektroniczne brzmienie, które zafundowała nam Serbia, skutecznie zapada w pamięć. Widać, z jaką starannością został przygotowany cały performance, który przenosi widza do świata rodem z Matrixa. Luke Black przypomina mi z głosu naszego Janna, i, choć jest to pozytywne skojarzenie, w tym utworze chętnie zobaczyłabym mocniejszy wokal. Fragment „War, hunger…” wręcz prosi się o drastyczniejszą zmianę tonu. Niemniej, stawiam duży plus za wstawki w ojczystym języku. Ocena: 4,5/5
Szwajcaria: Remo Forrer - Watergun
Kamil Pacholczyk: Fanem szwajcarskich piosenek jestem cały czas. Przemawiają do mnie jednak bardziej formaty, gdzie taniec i energia są wyraźnie widoczne, np. „She got me” Luca Hänni. Nie twierdzę, że ta piosenka jest zła, jednak dobra choreografia i tło powinny jej drastycznie pomóc. Trzymam kciuki! Ocena: 3/5
Emilia Gabler: Tegoroczne ballady jakoś do mnie nie przemawiają. Są jak najbardziej poprawne, ale brakuje mi w nich emocji. Oczywiście tekst tego utworu jest piękny i wzruszający. Czekam jednak na wykonanie na żywo, żeby Remo mógł pokazać nam emocje, z jakimi śpiewa. Teraz niestety piosenka wypada płasko, a sam podkład do złudzenia przypomina jeden z wielu klasycznych, lecących w radiu utworów. Ocena: 2.5/5
Krystian Pabianiak: Dla mnie Remo to najbardziej niedoceniany artysta tego roku. Mamy tutaj bardzo silną balladę z mocnym, czystym głosem, niebanalnym tekstem i wzruszającym przesłaniem. W przeciwieństwie do poprzedniego „Boys Do Cry”, tutaj faktycznie widzimy wysokiej jakości produkcję. W momencie pisania bukmacherzy obstawiają Szwajcarię na 14. miejscu, a fani kontemplują, czy w ogóle dostanie się do finału. Osobiście widziałbym Remo w topowej dziesiątce. Ocena: 4/5
Miłosz Polak: Przyjemna ballada z poruszającym znaczeniem tekstu. Wydaje mi się, że Szwajcarię można w tym roku zestawić z Estonią, która również zaprezentowała piosenkę w tym gatunku muzycznym. Oba wykonania brzmią świetnie i zasługują na finał. W dodatku jest to kolejna antywojenna piosenka, co znacznie u mnie plusuje. Porównanie tego, gdy jako dzieci często bawiliśmy się w wojny plastikowymi pistoletami, a obecnie walczymy na śmiercionośne bronie, jest poruszającym nawiązaniem do obecnej sytuacji politycznej na wschodzie Europy. Ocena: 3,5/5
Patryk Szymański: Oby takich ballad na Eurowizji było coraz więcej! Głos Remo jest czarujący. Myślę, że bez problemu radzić sobie będzie na żywo (w końcu to zwycięzca szwajcarskiego “The Voice”). Wszystko w tym utworze jest przemyślane – od jakże aktualnego przesłania, przez teledysk, kończąc na samej produkcji, za którą odpowiada Mikołaj Trybulec. Kolejnymi plusami są wpadający w ucho refren i świetny instrumental. Piosenka stoi na podobnym poziomie, co propozycja estońska. W obu przypadkach awans do finału jest niemal pewny. Ocena: 3,5/5
Zofia Kopyto: “Watergun” to jeden z takich utworów, przy których nie sposób się nie wzruszyć. Tekst tak prosty, a zarazem wyrażający tak wiele emocji. Jak przy każdej balladzie martwi mnie, jak Remo zaprezentuje się scenicznie. W przypadku Estonii, po teledysku możemy stwierdzić, w którą stronę pójdzie choreografia – tutaj wokalista głównie biegnie lub idzie. Ocena: 3/5
Cypr: Andrew Lambrou - Break A Broken Heart
Kamil Pacholczyk: Od piosenek wesołych i z przesłaniem do smutnych. Dla mnie bardziej utwór radiowy, którego chciałbym przesłuchać tylko w aucie. Choć głos wokalisty jest bardzo przyjemny i jestem ciekaw jego występu, nie wróżę wysokiego miejsca. Ocena: 2.5/5
Emilia Gabler: Nie jestem fanką mieszania smutnej liryki z dość energicznym podkładem. Ten utwór kojarzy mi się ze zwiastunem jakiegoś romansidła. Dość dziwna propozycja jak na Eurowizję. Wykonany jest całkiem dobrze – podobają mi się zwłaszcza wysokie tony w bridge’u. Nic więcej pozytywnego nie mogę powiedzieć na temat tej piosenki. Ocena: 1.5/5
Krystian Pabianiak: Cypr to jedno z państw, które w ostatnich latach konsekwentnie trzyma dobry poziom. Hit za hitem tworzą kolejne radiówki, których po prostu przyjemnie się słucha, i tak też jest z Andrew. Minusem jest dość głupawy tekst. Sama piosenka i skala wokalna powinna jednak zaprowadzić reprezentanta prosto do finału (zakładając, że na żywo brzmi równie czysto). Ocena: 2,5/5
Miłosz Polak: Kolejna piosenka o złamanym sercu w tytule. Dziwi mnie dobór muzyki do tekstu, gdyż taką nutkę zapodaje się raczej pod motywacyjną muzykę do uprawiania sportu w tle. Sam utwór brzmi dobrze i zaśpiewany jest nieźle. Należą się więc słowa uznania dla tego artysty, ale ponownie – nic więcej. Sądzę, że ta piosenka przepadnie w tłumie innych, o wiele lepszych utworów tegorocznego koncertu w Liverpoolu. Ocena: 2/5
Patryk Szymański: Zamykając oczy, można pomyśleć, że jest to jeden z „hitów” puszczanych w filmach z serii „365 dni”. Zarówno tekst, jak i teledysk, nie są mocnymi stronami tego utworu. Patrząc jednak na fakt, iż znajduje się on w drugim półfinale, trzeba przyznać, że z pewnością wyróżni się na tle bardzo słabej konkurencji. Jeśli miałbym krótko opisać tegoroczną piosenkę Cypru, powiedziałbym, że jest to idealny kandydat na końcową lokatę w wielkim finale. Ocena: 2,5/5
Zofia Kopyto: Jestem w stanie pochwalić Cypr jedynie za umiejętności wokalne Andrew. “Break A Broken Heart” odrzuca już samym tytułem i wskazuje na kompletny brak oryginalności. Historia przedstawiona w teledysku to mix absolutnie każdej mainstreamowej, popowej piosenki o miłości. Obawiam się, że utwór doprowadzi widownię do zaśnięcia z nudów. Ocena: 2/5
Austria: Teya & Salena - Who The Hell Is Edgar?
Kamil Pacholczyk: Zdecydowanie czekam na występ tego kraju na eurowizyjnej scenie. Piosenka ta pokazuje, że można zrobić coś naprawdę dobrego w lekkim stylu. Czuję, że trzeba będzie się nauczyć tańca z refrenu, tak jak w przypadku “Give That Wolf A Banana”. Ocena: 3/5
Emilia Gabler: Wow! Jestem naprawdę ciekawa, jak Austria ogra to na scenie. To chyba jedna z najlepszych tegorocznych propozycji. Teya i Salena mają naprawdę interesujące głosy, a sama liryka w bardzo ciekawy sposób porusza współczesne problemy branży muzycznej. Rytm sprawia, że aż chce się tańczyć, a tytułowe “Who The Hell Is Edgar” to fraza, którą zapamiętam na długo. Mocna pozycja – jedyne, czego potrzebuje, to dobrego występu. Będę mocno trzymać kciuki. Ocena: 5/5
Krystian Pabianiak: Austria postawiła w tym roku na bardzo kreatywną i niecodzienną piosenkę, którą zwykle widziałbym raczej w roli skeczu komediowego w SNL albo na platformie YouTube. Całe szczęście uwielbiam piosenki z dystansem, więc i ta przypadła mi do gustu. Inteligentne słowa, ukryty przekaz i fabularyzowany teledysk działają na korzyść utworu, ale nie jestem do końca przekonany samą linią melodyczną. Refren zdaje się brakować mocy, i obawiam się wykonania na żywo. Tak jak z utworem „Halo”, Austria może się przeliczyć co do live’ów, a to przecież liczy się najbardziej. Ocena: 3,5/5
Miłosz Polak: Z jednej strony podoba mi się muzyka i wykonanie Austrii. Z drugiej strony tekst jest dla mnie niezrozumiały, wręcz nie ma sensu. Tytułowe zapytanie „Kim do cholery jest Edgar?” podsuwa mi własne pytanie: Po co jest nam ten tekst? W oficjalnej interpretacji mowa jest o tym, jak chaotyczny może być proces twórczy. Wydaje mi się, że przesłanie to jest zbudowane na siłę, aby ta dobra muzyka miała jakieś znaczenie. Mimo tego uważam, że Austria zasługuje na wejście do finałów tegorocznej Eurowizji, ale nie obstawiałbym jej wygranej. Ocena: 3,5/5
Patryk Szymański: Takie propozycje na Eurowizji uwielbiam. Mieliśmy już ,,Cha, Cha, Cha”, a teraz mamy ,,Poe, Poe, Poe”. Jest to tak bardzo dziwne i zakręcone, ale ma w sobie coś, co sprawia, że piosenka wpada do głowy i nie chce z niej wypaść. Austria jest jednym z głównych faworytów stawki i wcale mnie to nie dziwi. Jeśli wykonanie na żywo i ogólne show będzie tak świetne, jak to w teledysku, to jestem spokojny o końcowe miejsce w top 10. Ocena: 4/5
Zofia Kopyto: “Who The Hell is Edgar?”, to dobry przykład na to, jak zrobić coś lekkiego i zabawnego, poruszając zarazem niewygodny temat. Teya i Salena wskazują chyba wszystkie problemy związane z branżą muzyczną, takie jak ghostwriting czy wykorzystywanie artystów przez duże wytwórnie muzyczne. Liczę, że Austria umiejętnie przeniesie na scenę zarówno klimat teledysku, jak i choreografię. Chętnie zobaczę ten utwór w finale. Ocena: 4,5/5