Czas rozstrzygnięć – trzynasty dzień Euro

Za nami ostatni dzień zmagań fazy grupowej Euro 2024. Wraz z zakończeniem decydujących spotkań grup E i F poznaliśmy drużyny, które wywalczyły awans do dalszej części rozgrywek, a także ekipy kończące swój udział w turnieju na tym etapie. Jak ułożyła się drabinka? Kto pożegnał się w Mistrzostwami Europy? Przekonajcie się sami.

Zaczynając jednak od początku. Przed startem trzeciej kolejki najwięcej niewiadomych wzbudzała sytuacja w grupie E. Po dwóch pierwszych meczach, każda z drużyn zgromadziła po trzy punkty i jednocześnie żadna nie mogła być pewna awansu. Dzięki dodatniemu bilansowi bramkowemu w najkorzystniejszej pozycji byli Rumuni i Belgowie. W najgorszym położeniu zaś Ukraińcy, którzy przez kompletne zawalenie pierwszego meczu, jako jedyni mieli ujemny bilans goli i zamykali tabelę.

Ukraina – Belgia

Dla naszych wschodnich sąsiadów oznaczało to więc, że aby awansować dalej, muszą wspiąć się na wyżyny swoich możliwości i pokonać faworyzowanych Belgów. Nie było to, rzecz jasna, łatwym zadaniem, bo Czerwonym Diabłom równie mocno zależało na trzech punktach, które premiowałyby ich na pierwsze miejsce w grupie gwarantujące – przynajmniej w teorii – łatwiejszą ścieżkę do finału w play-offach.

Sytuacje z obu stron

Od początku spotkania tempo dyktowali Belgowie. Szczególnie aktywny w środku pola Kevin De Bruyne już w 7. minucie meczu świetnym podaniem otworzył Romelu Lukaku drogę do bramki. Napastnik Romy poradził sobie z obojgiem obrońców, ale nieczysto trafił w futbolówkę i nie udało mu się zaskoczyć ukraińskiego golkipera. Belgowie stwarzali sobie kolejne okazje, jednak brakowało im wykończenia.

Ukraińcy pierwszy strzał na bramkę przeciwników oddali dopiero w 21. minucie, kiedy uderzenie Romana Jaremczuka pewnie obronił Koen Casteels. Od tego momentu podopieczni Serhija Rebrowa stopniowo nabierali coraz większej pewności siebie, co przekładało się na coraz groźniejsze okazje strzeleckie. W pierwszej połowie oddali łącznie siedem strzałów, choć za każdym razem brakowało zimnej krwi i spokoju przy wykończeniu. Najbliżej bramki był wspomniany wcześniej Jaremczuk. Piłkarz Valencii stanął oko w oko z bramkarzem, ale zamiast uderzać, szukał podania do Artema Dowbyka i szansa uciekła.

Chwilę przed przerwą swoich sił spróbował bez powodzenia De Bruyne i do przerwy na tablicy wyników widniał wynik 0:0, co oznaczało dla Ukraińców pożegnanie z Euro.

Wymiana ciosów i ukraińska piłka meczowa

W drugiej połowie przeważali Belgowie. Podopieczni Domenico Tedesco utrzymywali się przy piłce w ataku pozycyjnym, w ten sposób próbując znaleźć drogę do bramki strzeżonej przez Anatolija Trubina. Oddawali pojedyncze strzały, choć żaden z nich nie sprawił bramkarzowi większych problemów. Ukraiński kolektyw dobrze bronił się zespołowo, czekając na swoją szansę w kontrze.

Reprezentanci Belgii nie odpuszczali, raz po raz zmuszając Trubina do kolejnych interwencji. Przede wszystkim jednak, na golu zależeć musiało Żółto-Niebieskim, w efekcie czego, w niedługich odstępach czasowych zobaczyliśmy trzy dobre, ale zmarnowane okazje Dowbyka. Selekcjoner Rebrow musiał w końcu podjąć ryzyko posyłając na murawę kolejnych ofensywnych piłkarzy. W pewnym momencie niezwykle ambitni, gryzący ziemię Ukraińcy zepchnęli rywali do głębokiej defensywy.  W 91. minucie piłkę meczową na nodze miał Heorhij Sudakow, który dynamicznie wbiegł z futbolówką w pole karne i oddał mocny strzał po ziemi. Na jego nieszczęście Casteels nawet na moment nie stracił koncentracji i był tam, gdzie być powinien.

Ostatecznie żadna z ekip nie wykorzystała wypracowanych sytuacji i mecz zakończył się bezbramkowym remisem, co w konsekwencji oznaczało dla Ukraińców pożegnanie z turniejem. Wynik na dobrą sprawę nie satysfakcjonował nikogo, bo dla Belgów taki finał był równoznaczny z drugim miejsce w grupie i grą z Francuzami w 1/8 finału.

Słowacja – Rumunia

W tym samym czasie, w drugim meczu grupy E, we Frankfurcie mierzyli się Słowacy i Rumuni. Obie reprezentacje były w o tyle komfortowej sytuacji, że podział punktów w tym meczu premiował do gry w play-offach zarówno jednych, jak i drugich. I choć spekulacje stanowczo zanegował selekcjoner rumuńskiej reprezentacji Edward Iordanescu, pojawiały się plotki, że „nie będą chcieli zrobić sobie nawzajem krzywdy” i zagrają na spokojny remis.

Rozwianie wątpliwości

Wszelkie dywagacje szybko ucięły wydarzenia na boisku. Piłkarze obu stron od razu rzucili się do wymiany ciosów, dając do zrozumienia, że celem są trzy punkty.

Pierwsze poważne ostrzeżenie wysłał rywalom Andrei Rațiu, który znalazł się w doskonałej sytuacji w polu karnym Słowaków. Uderzył na dalszy słupek Martina Dúbravki, lecz ten popisał się fantastyczną interwencją. Sokoły nie pozostawały dłużne przeciwnikom i błyskawicznie ruszyły z odpowiedzią. Najpierw kojarzony z polskich boisk Lukáš Haraslín groźnie dośrodkował pod rumuńską bramkę, ale piłka minimalnie minęła słupek. Zaledwie dwie minuty później większą precyzją popisał się inny ex-ekstraklasowicz Ondrej Duda. Były zawodnik warszawskiej Legii wykorzystał błąd obrońców i pewnym strzałem głową skierował piłkę do bramki strzeżonej przez Florina Nițę.

Cios Słowaka zmobilizował Rumunów do jeszcze większej intensywności, co szybko przyniosło oczekiwane rezultaty. Ianis Hagi, syn legendarnego Gheorghe, został sfaulowany przez Dávida Hancko na linii pola karnego. Sędzia Siebert początkowo podyktował rzut wolny, ale po analizie VAR, wskazał na jedenasty metr. Karnego na wyrównującego gola pewnym strzałem zamienił Răzvan Marin.

W pierwszej odsłonie więcej bramek nie ujrzeliśmy, ale nikt już nie miał wątpliwości, że obie drużyny grają o pełną pulę.

Zwycięski remis

W drugiej połowie gwałtownie zmieniły się warunki atmosferyczne i w miejscu upału rozgościła się ulewa. Parokrotnie bliski powodzenia był aktywny Haraslín, lecz na jego drodze stawał Nița. Rumuński bramkarz instynktownie zatrzymał też uderzenie Davida Strelca, ratując Rumunię przed utratą bramki. Z drugiej strony boiska, z dystansu ponownie straszył Marin. Jedyne na co mógł sobie pozwolić Dúbravka to wypiąstkowanie piłki, po którym dobiegł do niej Denis Drăguș, ale przy próbie dobitki przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Mimo, że Rumuni przeważali, nie potrafili postawić kropki nad „i”.

W przeciwieństwie do wydarzeń w równocześnie rozgrywanym starciu Belgii z Ukrainą, im mniej czasu pozostawało do końcowego gwizdka, tym mniej było chęci do podejmowania ryzyka, mogącego przesądzić o odpadnięciu z Mistrzostw.

Ostatecznie, mecz skończył się przewidywanym wcześniej remisem 1:1, ale po 90 minutach pełnych emocji. Dzięki podziałowi punktów w obu meczach, każda z drużyn zebrała cztery oczka. Nieoczekiwanie grupę E wygrała Rumunia, która w 1/8 zmierzy się z Holendrami. Dzięki bilansowi bramkowemu trzecie miejsce zajęli Słowacy, których już wkrótce czeka przeprawa z Anglikami.

Gruzja – Portugalia

Sytuacja w grupie F była o tyle prostsza, że Portugalczycy, dzięki zebraniu kompletu punktów w dwóch pierwszych meczach, już przed spotkaniem z Gruzją byli pewni awansu z pierwszego miejsca. Z kolei sytuacja pozostałych trzech drużyn, a więc wyżej wspomnianych mieszkańców Kaukazu, Czechów i Turków nie była jasna. Każda z ekip miała wszystko w swoich nogach. Ostatni mecz fazy grupowej decydował, która z nich zakończy swój udział w turnieju, a kto przejdzie dalej. Choć przed debiutującymi na Euro Gruzinami stało prawdopodobnie największe wyzwanie – aby awansować musieli wyrwać trzy punkty faworyzowanej Portugalii.

Portugalczycy, dla których teoretycznie był to mecz o tak zwaną pietruszkę, wyszli na Gruzję rezerwowym składem. Roberto Martinez zdecydował się aż na osiem zmian w składzie w porównaniu z meczem z Turcją. W pierwszej jedenastce z tamtego spotkania znaleźli się tylko Diogo Costa, Palhinha i Cristiano Ronaldo. Nawet pomimo tego, Gruzini byli skazywani na porażkę. Próżno było szukać głosów przewidujących zwycięstwo podopiecznych Willy’ego Sagnola. Zaledwie punkt wywalczony w starciu z Czechami i mimo naprawdę dobrego występu, porażka z Turcją, nie stawiały ich w roli faworytów.

Błyskawiczny gong

Wiara jednak czyni cuda. Krzyżowcy wyszli na Portugalczyków bez żadnych kompleksów. Wystarczył jeden błąd, by ten mecz wywrócił się ekipie z Półwyspu Iberyjskego do góry nogami. Po błędzie młodziutkiego Antonio Silvy, który zagrał piłkę zbyt lekko do tyłu, dopadł do niej rozpędzony Georges Mikautadze. Napastnik francuskiego Metz przejął futbolówkę, podprowadził ją kilka metrów i odegrał do urywającego się obronie Chwiczy Kwaracchelii. Ten zachował zimną krew i zaraz po wbiegnięciu w pole karne, mocnym strzałem po ziemi pokonał Diogo Costę. Nie minęło nawet 120 sekund, a Gruzini już celebrowali bramkę otwierającą wynik spotkania. Portugalczycy zdębieli.

Mistrzowie Europy sprzed ośmiu lat niby nie musieli, ale widać było jak na dłoni, że chcieli wygrać to spotkanie. Determinacja i ambicja Cristiano Ronaldo nie pozwoliłyby na odpuszczenie w meczu Euro. Wciąż czekający na swojego pierwszego gola w turnieju Ronaldo potężną bombą z rzutu wolnego próbował zaskoczyć golkipera Valencii. Mamardaszwili nie dał za wygraną, odbijając piłkę nad poprzeczkę. Pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki raz po raz próbował pokonać bramkarza, ale broniący jak natchniony Giorgi Mamardaszwili uparcie nie chciał skapitulować.

Gruzińska ściana

Gruzini byli gotowi na wszystko. Gdy tylko piłka zmierzała w kierunku ich bramki, natychmiast rzucali się w jej stronę, aby ją jakkolwiek zablokować. Nie ma, że boli. Portugalczycy nie ruszali się spod pola karnego rywali, a Gruzja pod przewodnictwem Kwaraccheli cierpliwie czekała na swoją szansę. Z czasem podopieczni Willy’ego Sagnola pozwalali sobie na coraz śmielsze kontrataki, które skutkowały coraz to lepszymi okazjami. Czuć było, że ten mecz na jednym golu się nie skończy.

Wkrótce jednak kibice Portugalczyków poderwali się po próbie Diogo Dalota, po którego strzale piłka dokręcała się do bramki. Obrońca Manchesteru United zapomniał tylko, że na warcie stoi Mamardaszwili, który efektowną robinsonadą skierował futbolówkę na rzut rożny. W tym samym czasie, w portugalskim polu karnym wciąż z bólu zwijał się Otar Kiteiszwili. Wykorzystując to, że piłka chwilowo opuściła murawę, szwajcarski arbiter Sandro Schärer po interwencji VARu, wrócił do tej sytuacji i podbiegł do monitora samemu przeanalizować tę sytuację.

Powtórka wyraźnie wskazywała na kopnięcie Gruzina przez Antonio Silvę. Sędzia nie miał innego wyboru niż podyktowanie rzutu karnego. Chwilę później jedenastkę na gola zamienił Mikautadze, dla którego było to trzecie trafienie na Euro. Oznaczało to, że debiutujący na turnieju Gruzini prowadzili już dwoma bramkami i byli o włos od historycznego awansu do fazy pucharowej.

Scenariusz ze snów

Pomimo kolejnych prób Portugalczyków, będący w transie Mamardaszwili ani myślał o stracie bramki, notując kolejne udane interwencje. Ostatecznie drużyna z Kaukazu swoją ofiarnością, zadziornością i walecznością wydarła Portugalczykom trzy punkty.

Sensacyjne 2:0 nad wyżej notowanymi rywalami zapewniło Gruzinom historyczny awans do 1/8 finału mistrzostw Europy. Ich następnym przeciwnikiem będą Hiszpanie. Z kolei Portugalczycy, którzy pomimo zaznania gorzkiego smaku porażki, zmagania w rundzie zasadniczej i tak zakończyli na pierwszym miejscu, zmierzą się z reprezentantami Słowenii.

Czechy – Turcja

Sytuacja w grupie F ułożyła się tak, że przed ostatnią kolejką wszyscy mogli awansować. Turkom, którzy zgromadzili dotychczas trzy oczka, do awansu wystarczał zaledwie remis. Przed ich rywalami z Czech stało cięższe wyzwanie – przez uzyskanie zaledwie jednego punktu w dwóch pierwszych meczach, chcąc awansować do fazy pucharowej musieli wywalczyć pełną pulę. Dodatkowo, musieli sobie radzić bez swojego snajpera, kontuzjowanego Patrika Schicka.

Jakby problemów było mało…

Nasi południowi sąsiedzi dobrze weszli w mecz i już w 2. minucie Lukáš Provod zagroził bramce strzeżonej przez tureckiego bramkarza. Kiedy już wydawało się, że Czesi faktycznie mogą powalczyć o trzy punkty, Antonin Barak postawił resztę drużyny przed ekstremalnie trudną misją. Po nadepnięciu na stopę Saliha Özcana, już w 20. minucie został ukarany drugą żółtą kartką i w konsekwencji musiał opuścić boisko. Tym samym pobił niechlubny rekord Érica Abidala z 2008 roku, kiedy to Francuz obejrzał czerwony kartonik w 24. minucie spotkania.

Turcy zwietrzyli swoją szansę i regularnie napierali na czeską bramkę. Jednak mimo gry w osłabieniu, to Czesi stworzyli najgroźniejszą sytuację w pierwszej połowie, gdy tuż przed przerwą przeprowadzili szybką kontrę, której David Jurásek nie dał rady wykończyć.

Oko za oko, ząb za ząb

Jak głosi stare piłkarskie porzekadło: niewykorzystane okazje lubią się mścić. W 51. minucie z prawej strony przedarł się Baris Yilmaz, a po jego wrzutce strzelał Kenan Yildiz. Jindřich Staněk początkowo kapitalnie obronił, ale przy dobitce Hakana Çalhanoğlu z ostrego kąta, był już bezradny. Na domiar złego czeski golkiper nabawił się przy tym poważnej kontuzji barku, co kilka minut później wymusiło na Ivanie Hašku zmianę bramkarza…

Gol dla Turcji mógł i powinien całkowicie ustawić mecz. Podopieczni Vincenzo Montelli byli w na tyle komfortowej sytuacji, że nie musieli już forsować tempa. Pomimo wszystkich ciosów wyprowadzonych w stronę Czechów, ci nie zamierzali odpuszczać. Ku zaskoczeniu wszystkich zebranych na stadionie w Hamburgu zdołali wyrównać, przedłużając swoje nadzieje na pozostanie w turnieju. Po dalekim wrzucie Vladimíra Coufala z autu i przedłużeniu tego podania przez Tomáša Součka, Samet Akaydin wybił piłkę z linii bramkowej po uderzeniu Tomáša Chorego, ale dobitka Součka trafiła już do siatki. Turcy od razu sygnalizowali faul na bramkarzu – na ich nieszczęście po analizie w wozie VAR, gol ostatecznie został uznany.

Czeskie Lwy znając rezultat z równolegle rozgrywanego spotkania Gruzji z Portugalią, rzucili się do frontalnego ataku i w 82. minucie po raz drugi trafili do bramki Günoka. Gol Jana Kuchty nie został jednak uznany, bo chwilę wcześniej napastnik Sparty Praga faulował defensora ekipy znad Bosforu.

W doliczonym czasie Czesi nie mieli innego wyboru niż postawić wszystko na jedną kartę i puścili wszystkie siły do ataku. W czwartej minucie doliczonego czasu gry, Turcy przejęli piłkę i po składnej akcji, Cenk Tosun wyprowadził decydujący cios.

Po ostatnim gwizdku doszło do sporej szarpaniny, w której uczestniczyło kilku zawodników z obu stron. Rumuński arbiter rozdał za to kilka żółtych kartoników, a czerwoną obejrzał strzelec wyrównującego gola dla Czechów, Tomáš Souček. W całym spotkaniu zresztą, Istvan Kovacs pokazał aż 20 kartek.

Ostatecznie Turcy, którzy wyszli zwycięsko z tego pojedynku, zakończyli zmagania w grupie na drugim miejscu w tabeli, za plecami Portugalczyków i lokatę przed Gruzinami, co oznacza, że ich następnym rywalem będą Austriacy. Za waleczność niestety punktów nie przyznają i Czesi pożegnali się z Euro.

Gol dnia

Tutaj chyba nie mogło być innego wyboru. Piękne trafienie Kvaradony. Bramka, która prawdopodobnie zmieniła przebieg meczu o 180 stopni. W Gruzji tego gola będą wspominać latami.

Postać dnia

Na wyróżnienie zasłużył też inny Gruzin –  Giorgi Mamardaszwili. Zuch nad zuchy. Multum interwencji, zresztą nie tylko w tym meczu, bo według statystyk xG, w ciągu trzech meczów Euro 2024 uchronił swoją drużynę przed trzema straconymi bramkami. Gdyby tylko lepiej grał nogami, pewnie już grałby w klubie walczącym o najwyższe możliwe cele.

A co dalej?

W ten sposób poznaliśmy już wszystkich uczestników fazy pucharowej Euro 2024 oraz komplet drużyn, które pożegnały się już z turniejem. Teraz czekają nas dwa dni przerwy, a już w sobotę pierwsze mecze 1/8 finałów: Szwajcaria – Włochy i Niemcy – Dania.

Poniżej pełna drabinka play-offów:

Gościnnie: Miłosz Kaśnicki

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe