Buksa Airlines, gol ekstraklasowicza i kiepski Orsato – trzeci dzień Euro 2024

Trzeci dzień Mistrzostw Europy w Niemczech przyniósł nam wiele emocji. Wszystko za sprawą meczu, który ten dzień rozpoczynał – reprezentacja Polski mierzyła się z Holandią. Oprócz niezwykle ciekawego spotkania Biało-Czerwonych z Oranje byliśmy świadkami rywalizacji w grupie C pomiędzy Słowenią i Danią oraz Serbią i Anglią.

Polska – Holandia

Każdy polski kibic od rana czuł atmosferę wielkiego turnieju. Czuł nadzieję, ale i obawę. Nie ma co się dziwić, bowiem Polacy mierzyli się z dużo wyżej notowaną reprezentacją Holandii. Seria ośmiu meczów bez porażki od momentu przejęcia kadry przez Michała Probierza napawała jednak optymizmem i obdarzała selekcjonera kredytem zaufania, na który liczyć nie mogli jego poprzednicy. Spodziewaliśmy się meczu trudnego, wymagającego i pod kontrolą Holendrów. Tymczasem…

Zaczęło się od niespodzianek w składzie Biało-Czerwonych. W ataku wystąpił Adam Buksa, a za jego plecami oglądaliśmy Kacpra Urbańskiego. W środku pola z kolei Probierz postawił na swojego żołnierza w postaci Tarasa Romanczuka z Jagiellonii Białystok. Ofensywne ustawienie reprezentacji Polski z jednym tylko przecinakiem w środkowej strefie sprawiło, że każdy zasiadł przed telewizorem z ogromną ciekawością dotyczącą obrazu gry naszej kadry.

Buksa Airlines, Minister Obrony Narodowej Wojciech Szczęsny

I faktycznie, jak wskazywał papier, zobaczyliśmy reprezentację grającą ofensywny futbol bez kompleksów. Ujrzeliśmy drużynę, która od pierwszej minuty starała się napsuć krwi zespołowi Ronalda Koemana. Szarpał przede wszystkim Nicola Zalewski, za trzech w środkowej strefie walczyli Romanczuk i Piotr Zieliński, a Urbański starał się grać z dużym luzem.

Żeby jednak nie było tak kolorowo, Oranje doszli do dogodnej okazji już w 2. minucie gry. Na bramkę Wojciecha Szczęsnego uderzał Cody Gakpo, jednak golkiper Juventusu popisał się skuteczną interwencją. Tak jak można było się spodziewać, przy piłce więcej czasu spędzali nasi rywale, co przełożyło się również na strzał Tijaniego Reijndersa z 10. minuty. Uderzenie zawodnika Milanu minęło bramkę Polaków.

Pora odkucia się Holendrom przyszła 6 minut później. Biało-Czerwoni wywalczyli rzut rożny, z którego dośrodkowywał kapitan, Piotr Zieliński. Jego wrzutkę doskonale wykorzystał Adam Buksa, który pewnym strzałem głową pokonał Barta Verbruggena. Dla napastnika Antalyasporu było to siódme trafienie w narodowych barwach.

Gol Buksy oczywiście podrażnił podopiecznych Koemana, którzy chcieli jak najszybciej wyrównać. Najpierw strzelał Virgil van Dijk, którego próba z woleja przeleciała między nogami Bartosza Salamona, a zespół znów musiał ratować Szczęsny. Kilkadziesiąt sekund później doskonałą szansę na gola dającego remis miał Memphis Depay, którego strzał poszybował nad poprzeczką.

Ataki Holendrów znalazły skutek w 29. minucie gry, choć trzeba przyznać, że był to błąd dość niewymuszony ze strony Biał0-Czerwonych. Niedokładne podanie Zalewskiego przez środek pola przechwycił Nathan Ake, który zagrał do Cody’ego Gakpo. Napastnik Liverpoolu oddał strzał zza pola karnego, piłka odbiła się od nogi Salamona, a rykoszet zmylił Szczęsnego. Było 1:1.

Ten rezultat utrzymał się do przerwy, choć Gakpo i Depay wciąż próbowali pokonać naszego bramkarza i wyprowadzić Holandię na jednobramkowe prowadzenie.

Ściana biało-czerwonych marzeń zburzona przez Weghorsta

Początek drugiej połowy należał do Oranje, którzy kontynuowali grę w ataku pozycyjnych. Ich próby przebicia się przez defensywę naszej reprezentacji paliły jednak na panewce. Świetnie spisywał się Jakub Kiwior, a w defensywie harował także Nicola Zalewski. Dobry występ notował Salamon.

W 58. minucie w końcu do głosu doszła ekipa Michała Probierza. Dośrodkowanie Zalewskiego trafiło na nogę Kiwiora, który wbiegł w pole karne i po przyjęciu oddał strzał w kierunku krótszego słupka. Świetną interwencją popisał się Verbruggen, dla którego to pierwszy wielki turniej w narodowych barwach.

Biało-Czerwoni wciąż szukali swoich szans, nieźle prezentował się Jakub Moder, który zachwycił między innymi takim zwodem w stylu Zinedine’a Zidane’a:

Holendrzy znów wrócili do ataków, ale Polacy dobrze się bronili. Głównie dwoił się i troił między słupkami Wojtek Szczęsny. W 75. minucie minimalnie nad bramką uderzył Stefan De Vrij, ale osiem minut później ściana biało-czerwonych marzeń runęła za sprawą bramki na 2:1. Nathan Ake genialnym podaniem obsłużył Wouta Weghorsta, który swoim pierwszym kontaktem z piłką pokonał Szczęsnego.

Zawodnicy Michała Probierza musieli zaryzykować i rzucić wszystko na jedną kartę, żeby wywalczyć choćby punkt. W 90. minucie dał o sobie znać Jakub Piotrowski, który pojawił się na placu gry w drugiej połowie. Dobra indywidualna akcja zawodnika Łudogorca Razgrad zakończyła się podaniem do Karola Świderskiego. Napastnik reprezentacji Polski przegrał jednak pojedynek z Verbruggenem. W samej końcówce z dystansu próbował także Zalewski, ale wynik nie uległ już zmianie.

Wynik nie satysfakcjonuje, ale postawa Biało-Czerwonych napawa optymizmem przed meczem z Austrią. Dobry mecz w wykonaniu naszej kadry odbił się również echem w wypowiedziach ekspertów.

– To był jeden z naszych najlepszych meczów w przekroju ostatnich kilku lat. Graliśmy bardzo dobrze w defensywie, bardzo kompaktowo. Depay nie miał zbyt wiele do powiedzenia, Taras Romanczuk w pierwszej połowie świetnie odcinał go od podań. Sebastian Mila mówił przed tym meczem, że jeśli mamy przegrać, to na własnych warunkach i tak właśnie było. Nie ma żadnego wstydu, jest duma z naszych chłopaków – mówił w studiu pomeczowym EuroFlesza Jacek Zieliński, były trener Lecha Poznań czy Cracovii.

Wynik spotkania: Polska 1:2 Holandia

Słowenia – Dania

Mecz Słowenii z Danią zapowiadał się na papierze jako wyrównana rywalizacja, choć ze wskazaniem na Duńczyków, którzy byli rewelacją poprzednich Mistrzostw Europy, kiedy to dotarli aż do półfinału. Słoweńcy z kolei mieli liczyć na potencjał młodego, niepokornego napastnika RB Lipsk, Benjamina Šeško, czyli 21-latka, który na swoim koncie ma już 11 goli w narodowych barwach.

Serce duńskiej drużyny wraca na salony

Niewątpliwie ważnym wydarzeniem tego spotkania był powrót do gry na Euro Christiana Eriksena, który równo 1100 dni temu przeżył zawał serca podczas meczu Mistrzostw Europy 2020(1) przeciwko Finlandii. Od tamtej pory Duńczyk powoli wracał do zdrowia i wciąż prezentował się na boisku w barwach takich klubów jak Manchester United czy Inter Mediolan. W niedzielne popołudnie Eriksen miał poprowadzić Danię do wygranej na inaugurację turnieju i wydawać się mogło, że zarówno on, jak i jego koledzy, są na dobrej drodze do tego, żeby pokonać Słoweńców.

Podopieczni Kaspera Hjulmanda od samego początku gry uskuteczniali ataki na bramkę Jana Oblaka, co w końcu przełożyło się na otwarcie wyniku w 17. minucie meczu. Wrzut z autu z prawej strony zgrał Jonas Wind, a do piłki dopadł Eriksen i strzałem po dalszym słupku pokonał słoweńskiego bramkarza. Piękna historia!

W dalszej części pierwszej połowy wciąż przeważali Duńczycy, którzy oddali sześć strzałów przy zaledwie jednym po stronie Słoweńców. Do przerwy wynik nie uległ już zmianie.

EkstraJanža, Romano pisze o Górniku

Po przerwie obraz gry nie uległ zbytnio zmianie. Zawodnicy ze Słowenii wciąż mieli ogromne problemy z dobrze dysponowanymi Duńczykami, a sami nie potrafili stworzyć sobie dogodnej sytuacji do zdobycia bramki wyrównującej. Aż do 77. minuty, kiedy to niespodziewanie po rzucie rożnym piłka spadła pod nogi grającego na co dzień w Górniku Zabrze Erika Janžy. Lewy obrońca uderzył mocno zza pola karnego, piłka odbiła się od Mortena Hjulmanda i kompletnie zmyliła Kaspra Schmeichela.

To był pierwszy gol zawodnika występującego w Ekstraklasie na tych Mistrzostwach Europy, a to trafienie posłużyło znanemu newsmanowi, Fabrizio Romano, do poinformowania o… przedłużeniu przez Janžę umowy z Górnikiem.

Tym samym byliśmy świadkami pierwszego podziału punktów na niemieckim turnieju oraz swego rodzaju niespodzianki w wykonaniu ekipy z Bałkanów.

Wynik spotkania: Słowenia 1:1 Dania

Serbia – Anglia

Ostatni niedzielny mecz zwiastował nam pokaz dobrego futbolu. Serbia, po raz pierwszy pod tą nazwą na Mistrzostwach Europy, mierzyła się z aktualnym wicemistrzem kontynentu – naszpikowaną gwiazdami Anglią.

Serbowie pod wodzą Dragana Stojkovicia liczyli na zepsucie 96. meczu Garetha Southgate’a w roli selekcjonera reprezentacji Anglii. Tym, który miał kąsać, był napastnik Juventusu, Dušan Vlahović. Zawodnicy z Wysp z kolei liczyli na błysk geniuszu Jude’a Bellinghama, Phila Fodena czy Harry’ego Kane’a.

Ciekawostka: Po raz pierwszy w historii Mistrzostw Europy, reprezentanci Anglii odśpiewali hymn z frazą „God Save the King”.

Gorąco, panie władzo… Gorąco, to dopiero będzie!

Gorąca atmosfera na trybunach zagwarantowana przez przybyszów z Półwyspu Bałkańskiego rozpaliła nasze oczekiwania względem tego meczu do czerwoności. Od początku atakowali Anglicy, którzy częściej utrzymywali się przy piłce. Serbowie nieśmiało się odgryzali, ale w zasadzie do 12. minuty brakowało konkretów pod bramkami Predraga Rajkovicia i Jordana Pickforda. Wtedy to prostopadłym podaniem Kyle Walker obsłużył Bukayo Sakę, który spod linii końcowej zagrał na pole karne. Piłka odbiła się po drodze od jednego z Serbów, spadła na piąty metr, a tam jak spod ziemi wyrósł Jude Bellingham, który strzałem głową skierował futbolówkę do bramki.

Tym samym Bellingham powtórzył wyczyn z Mistrzostw Świata 2022, kiedy również otwierał konto strzeleckie swojej reprezentacji na wielkim turnieju. Co warto zaznaczyć, pomocnik Realu Madryt stał się pierwszym Anglikiem, który grając na co dzień poza Wyspami Brytyjskimi, zdobył bramkę na zarówno na mundialu, jak i na Mistrzostwach Europy. Dodatkowo został trzecim najmłodszym strzelcem Synów Albionu w historii gier na Euro – ustępuje tylko Wayne’owi Rooneyowi i Michaelowi Owenowi.

Kilka minut później Serbowie postanowili sprawdzić czujność Anglików w obronie. Nieodpowiedzialne zachowanie Trenta Alexandra-Arnolda na dwudziestym metrze od własnej bramki wykorzystał Aleksandar Mitrović. Serbski napastnik przechwycił piłkę i zdecydował się oddać strzał ze skraju szesnastki, po którym futbolówka nieznacznie minęła prawy słupek bramki Pickforda. Swoich sił próbował także Vlahović, jednak był skutecznie blokowany przez rywali.

Podopieczni Garetha Southgate’a zabrali się za konstruowanie kolejnych akcji. W 25. minucie Alexander-Arnold przeciął wślizgiem zagranie Sergeja Milinkovicia-Savicia i wyprowadził kontrę podaniem do Walkera. Obrońca Manchesteru City popędził prawym skrzydłem, wpadł w pole karne i zagrał po ziemi wzdłuż bramki. Piłka nie znalazła jednak żadnego z jego kolegów i wypadła za linią końcową.

W 29. minucie byliśmy świadkami małej kontrowersji. Daniele Orsato, dla którego obecne Euro jest ostatnim w karierze, postanowił nie karać Nemanji Gudelja choćby żółtą kartką za ten faul na Alexandrze-Arnoldzie:

Swoją drogą, trzeba przyznać, że zawodnika Liverpoolu poniosła fantazja. I wyszło naprawdę dobrze, choć rzut wolny już tak dobry nie był – piłka po uderzeniu Trenta trafiła w mur.

Do przerwy na tablicy wyników widniał wynik 1:0 dla Anglików. Rozczarowywał Harry Kane, który w pierwszej połowie zaliczył zaledwie dwa(!) kontakty z piłką.

Waleczni Serbowie z próbą ujarzmienia Trzech Lwów

Tresura króla zwierząt do najłatwiejszych zadań nie należy. Zwłaszcza, kiedy lwy są aż trzy. Serbowie jednak uznali, że rywalizacja z wicemistrzami Europy nie jest im straszna i rzucili rękawicę Anglikom w drugiej połowie.

W 52. minucie Vlahović zagrał na szósty metr od bramki Pickforda. Na podanie wbiegał były zawodnik Legii Warszawa, Filip Mladenović, jednak uprzedził go jeden z obrońców rywali. 7 minut później lewy obrońca reprezentacji Serbii znów znalazł się w szesnastce reprezentacji Anglii. Mladenović wpadł lewą flanką w pole karne, dograł na piąty metr w kierunku Mitrovicia, który upadł po pojedynku z Trippierem. Sytuację sprawdzano pod kątem odgwizdania rzutu karnego, jednak sędziowie VAR uznali, że interwencja obrońcy Newcastle była w zgodzie z przepisami. Cóż, wydaje się, że jednak Serbowie zostali ograbieni z „jedenastki”. Skaza na występie Daniele Orsato…

Zespół Dragana Stojkovicia z minuty na minutę zamykał Anglików na ich własnej połowie coraz głębiej i przejmował inicjatywę. Widać było, że podopieczni Garetha Southgate’a łapią zadyszkę.

Napór Serbów udało się jednak przetrwać, a następnie samemu zaatakować. W 77. minucie z prawej strony chwilę po pojawieniu się na boisku dośrodkowywał Jarrod Bowen, do piłki dopadł Harry Kane, ale jego uderzenie głową fantastycznie wybronił Rajković, który skierował futbolówkę na poprzeczkę.

Serbowie wciąż nie zamierzali odpuszczać i czuli, że są w stanie wyrównać stan meczu. W 82. minucie z okolic 18. metra uderzał Vlahović, ale na posterunku był Pickford, choć przyznać trzeba, że bramkarz Evertonu z trudem przeniósł strzał napastnika reprezentacji Serbii nad poprzeczką własnej bramki. Po tej próbie zawodnicy z Półwyspu Bałkańskiego wykonywali rzut rożny. Anglicy wprawdzie wybili wrzutkę Dušana Tadicia, jednak piłka spadła na nogę Veljko Birmančevicia. Zawodnik Sparty Praga oddał strzał, który po koźle zmierzał w światło bramki, jednak z linii bramkowej futbolówkę wybił Kane.

Anglicy dowieźli jednobramkowe prowadzenie do samego końca, jednak to zdecydowanie nie była postawa godna wicemistrzów Europy oraz pretendenta do zdobycia tytułu. Serbia z kolei dała wyraźny sygnał Słoweńcom i Duńczykom, że będzie poważnym kandydatem do wyjścia z grupy C.

Wynik spotkania: Serbia 0:1 Anglia

Postać dnia

Michał Probierz. Za co? Za odkrycie ofensywnego oblicza reprezentacji Polski, na co uwagę zwrócił chociażby Wojciech Szczęsny w rozmowie dla TVP Sport tuż po zakończeniu meczu z Holandią. Poza tym… spójrzcie na ten styl. Szef, co się zowie!

Gol dnia

Trudny wybór. Najładniejsze byłyby najprawdopodobniej te gole, które nie padły dzięki genialnym paradom Wojciecha Szczęsnego, Barta Verbruggena czy Predraga Rajkovicia. Ostatecznie postawię patriotycznie na gola Adama Buksy, który według wskaźnika xG miał w tej sytuacji zaledwie 5% szans na zdobycie bramki. Oby linie lotnicze Buksa Airlines działały również w kolejnych meczach grupowych!

A w poniedziałek…

Nowy tydzień rozpoczniemy rywalizacją w ramach grupy E. O godzinie 15:00 Rumunia, która przebrnęła przez eliminacje bez porażki, zagra z typowaną do roli „czarnego konia” Ukrainą. Następnie, o 18:00, Belgowie zmierzą się ze Słowacją. Na koniec dnia mecz, który nas, jako Polaków, interesuje najbardziej. Austriacy podejmą wicemistrzów świata, Francuzów. Początek starcia o godzinie 21:00.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe