Wywiad z dyslektykiem

Dysleksja to trudność w nauce czytania i pisania. Stwierdza się ją u ucznia o co najmniej przeciętnych zdolnościach intelektualnych, które utrzymują się u niego pomimo stosowania takich samych metod oddziaływań edukacyjnych, terapeutycznych i wzrastania, w porównywalnych warunkach środowiskowych, jak u innych dzieci.

Taką definicję najczęściej spotyka się w internecie, ale nie jest ona błędna czy wyolbrzymiona. Dysleksję często utożsamia się z dziećmi, ale co kiedy dorosną? Jak radzą sobie z nią dorośli i czy z tego się wyrasta? W rozmowie z kobietą, która z dysleksją żyje od 9 roku życia, poruszam wiele nurtujących kwestii. Być może uświadomi to szerszy problem, o którym do tej pory nie mówiło się głośno. Moja rozmówczyni chciała pozostać anonimowa.

Jak dowiedziałaś się, że masz dysleksję?
– Jeszcze kiedy byłam w szkole podstawowej, moja wychowawczyni zauważyła, że mam problem z rzeczami, które dla dzieci w moim wieku powinny być „łatwe”. Wtedy rodzice wzięli mnie na badania do poradni psychologicznej i tam, po serii testów, postawiono diagnozę, że mam dysleksję.

Jak się wtedy czułaś?
Właściwie to nie wiedziałam o co chodzi. Powiedzieli mi, że mam pisać „D” przy nazwisku na sprawdzianie i będę wtedy miała łatwiej.

Czy ktoś wytłumaczył Ci czym jest dysleksja?
Nie. Ani w domu, ani w szkole nikt nie powiedział mi, co to tak naprawdę znaczy. Pojawiały się złośliwe komentarze „jesteś niedorozwinięta” albo „d jak debil”, ale że nie byłam najgorsza w klasie z ocenami, to w końcu jakoś to ucichło. Część osób uważała też, że dysleksja to ściema i jak się nie uczysz, to możesz iść po pismo i wtedy masz wymówkę.

Tak na to patrzyłaś?
– Nie, absolutnie nie. Początkowo nauka to była droga przez mękę. Miałam problem z czytaniem i rozumieniem, myliłam literki, wszystko robiłam wolno, wydawało mi się, że jestem gorsza od innych. Potem „zaproszono” mnie na zajęcia „wyrównawcze”. „Zaproszono”, bo gdybym się nie pojawiła, to miałabym duże problemy ze zdaniem klasy, a „wyrównawcze”, bo to tak naprawdę nie było zajęcia tylko dla dyslektyków, ale dla tych dzieci, które miały braki w nauce. Ja siedziałam tam przy okazji robiąc ćwiczenia rozwijające. Moi rodzice zapewnili mi też zajęcia z terapeutką w domu, ale szczerze mówiąc niewiele mi one dały. Nie krytykuję tu samego pomysłu, ale być może po prostu pani, która je dla mnie organizowała, nie trafiała ze swoją metodą.

Co było na dalszym etapie edukacji?
Już w gimnazjum mniej więcej dowiedziałam się czym jest dysleksja i co z nią robić. Zaczęłam więcej czytać, pisać. Otworzyłam się, bo trzeba pamiętać, że takie dzieci nie czują się pewne siebie. Ja akurat wiecznie bałam się porażki, tego, że jak stanę przy tablicy to się ośmieszę. W gimnazjum też byłam bardziej świadoma swoich praw i wiedziałam co to znaczy uczyć się na błędach. Tam chyba zresztą nauczyłam się najwięcej o tym, jak radzić sobie z tym, czyli z dysleksją. Miałam świetne nauczycielki, które poza nauczaniem, poznawały swoich uczniów. Nic dziwnego, była to mała szkoła poza miastem, nauczyciele mieli dla nas czas. Zmuszali mnie do zaangażowania, a to powodowało, że uczyłam się, nawet o tym nie myśląc.

A w liceum?
A w liceum było inaczej. Część nauczycieli powiedziała, że nie uznaje dysleksji i mogę sobie pisać co chcę. Byli też tacy, którzy nie tylko respektowali moje prawa, ale starali się pomóc mi na wszystkie możliwe sposoby. Ci pierwsi tłumaczyli mi, że w dorosłym życiu nikogo nie interesuje, że nie potrafię pisać. Mam się do tego przyzwyczajać.

A jak na to patrzysz teraz?
Bardzo szkoda mi czasu liceum, bo tam dużo straciłam z tego, co nauczyłam się w gimnazjum. Po ukończeniu szkoły byłam zmuszona więcej pisać, a jeśli chodzi o czytanie to bardzo długo ćwiczyłam sama, stając przed lustrem i mówiąc albo czytając krótkie opowiadania czy artykuły w prasie.

Jakie jest Twoje najgorsze wspomnienie związane z dysleksją?
– O kurczę, jest ich wiele. Wszystkie powodowały u mnie stres i wynikały albo z niedowierzania w fakt, że czegoś nie umiem albo z ignorancji drugiej osoby, która uważała, że powinnam po prostu się za siebie wziąć.

Co Twoim zdaniem warto by zmienić? Może masz jakieś rady dla młodszych od siebie zmagającym się z dysleksją?
– Przede wszystkim nie bójcie się. Ćwiczcie ile się da. Pewnie długo nie będzie widać efektów i czasem to doprowadzi was do łez, ale to nic. Jeśli się nie poddacie, będzie tylko lepiej. Czasem każdy miewa gorsze chwile. Ja, mimo że mam 22 lata, cały czas zapominam jak się pisze niektóre litery, ale wtedy wyciągam telefon i sprawdzam na klawiaturze. Szukajcie rozwiązań swoich problemów, a może się okazać, że dzięki temu prześcigniecie niejednego z waszych rówieśników.

Co najbardziej przeszkadza ci teraz?
Chyba to, że nie wiem jak coś napisać. Irytuje mnie to potwornie, że wiem, co mam na myśli, ale nie mam pojęcie jak ułożyć literki. Nie zdarza się to często, ale jak jestem bardzo zmęczona albo pod dużą presją czasu, np. w pracy, to mam z tym problem. Zresztą w mojej pracy nie wiedzą, że jestem dyslektyczką. Kiedyś nawet ktoś zaczął ten temat i dopiero to uświadomiło mi fakt, że nikt z mojego koleżeństwa nie wie, z czym się zmagam. Akurat ta rozmowa sprawiła mi dużą radość. Przysłuchiwałam się dyskusji i chyba tylko raz ktoś wspomniał coś o „nieukach”, ale reszta szybko sprostowała kolegę. Reszta wykazała się dużym rozumieniem dochodząc do faktu, że takie osoby trzeba wspierać, a nie piętnować.

Dysleksja u dorosłych niewiele różni się od tej odkrywanej u dzieci. Dlaczego niektórzy dowiadują się o zaburzeniu dopiero w dorosłym życiu? Prawdopodobnie dlatego, że wcześniej nie diagnozowano dysleksji. Dla niektórych „bycie dyslektykiem” było ogromnym wstydem i widząc swoje zmagania oni sami, bądź ich opiekunowie, nie decydowali się na udanie do poradni diagnostycznej z obawy, że diagnoza zniszczy ich kariery.

Dysleksja nie jest powodem do wstydu. Jest wyzwaniem, nie tylko dla osoby z dysleksją, ale także dla nauczycieli czy współpracowników. Wiąże się z długą i często ciężką pracą. Będą to godziny spędzone nad książkami i ćwiczeniami. Pozytywna wiadomość jest taka, że wielu osobom, które otrzymały pomoc, udaje się wyćwiczyć pewne umiejętności tak, że początkowe ograniczenie nie stanowią już problemu. Dyslektycy pozostawieni sami sobie częściej wpadają we frustrację i zniechęcają się do nauki. Warto więc pamiętać, że nawet trudne początki z dyslektykami mogą być obietnicą lepszego życia nie tylko dla nich, ale też dla osób, z którymi mają na co dzień styczność.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe