W zeszłym roku tor w Jerez de la Frontera gościł zawodników MotoGP dwukrotnie. GP Hiszpanii i odbywające się tydzień później GP Andaluzji zainaugurowały sezon 2020. To również ten obiekt, położony na południu słonecznej Hiszpanii, stał się świadkiem dramatu Marca Marqueza (Repsol Honda). Zawodnik popełnił błąd na początku wyścigu, który zepchnął go na koniec stawki, po czym rozpoczął szaleńczą podróż, by dogonić czołówkę. Z wszystkich zawodników na torze Marquez niewątpliwie prezentował najlepsze tempo, jednak nie ustrzegł się kolejnego błędu. Drugi upadek – high-side przy prędkości 150km/h – skutecznie uniemożliwił mu powrót do ścigania na kolejne 9 miesięcy.
Faworyt z problemami
W pierwszej dziesiątce na mecie w niedzielnym konkursie zameldowały się aż trzy maszyny Ducati, poddając w wątpliwość tezę jakoby hiszpański tor nie sprzyjał motocyklom tej fabryki. Obiekt w Jerez w swojej konstrukcji nie posiada cech, które teoretycznie powinny stanowić o sile Desmosedici. Jest to tor bardzo techniczny bez długiej prostej, która pozwoliłaby rozwinąć zawrotne prędkości (najdłuższa ma niewiele ponad 600m). Zwycięstwo Jacka Millera (Ducati Team) oraz drugie miejsce jego team-partnera, Francesco Bagnaii, to na pewno duże zdziwienie, zważywszy, że przez cały weekend faworyt był tylko jeden.
Mowa oczywiście o zwycięzcy dwóch poprzednich wyścigów tego sezonu, Fabio Quartararo. Zawodnik fabrycznej Yamahy nie ukrywał, że tor w Andaluzji jest jednym z jego ulubionych w kalendarzu, a potwierdzały to statystyki. Francuz wygrał oba zeszłoroczne wyścigi w Jerez oraz łącznie ustawił się aż czterokrotnie na pole position (w sezonie 2019, dwukrotnie w 2020 oraz w 2021). W tym roku Quartararo ponownie rozpoczął niedzielne zmagania znakomicie i wydawało się, że może odnieść kolejne przekonujące zwycięstwo, a tym samym zdobyć pierwszy w karierze hat-trick zwycięstw na jednym obiekcie. Jednak w drugiej połowie wyścigu jego tempo nagle spadło i zawodnik Yamahy został wyprzedzony przez wielu rywali. Ostatecznie wyścig zakończył na 13. miejscu ze stratą prawie 19 sekund do zwycięzcy oraz utracił miano lidera w klasyfikacji generalnej.
Wielu jeszcze podczas wyścigu zastanawiało się co może być przyczyną spadku formy Francuza. Quartararo oddawał kolejne pozycje praktycznie bez walki, wyprzedzany przez swoich rywali ze wszystkich stron. Spekulowano, że może chodzić o zły stan tylnej opony, która uniemożliwiła zawodnikowi szybszą jazdę. Po wyścigu Fabio przyznał, że dopadł go bardzo często występujący wśród motocyklistów syndrom pompującego przedramienia. Objawia się on ograniczeniem dopływu krwi do mięśni (w tym przypadku mięśni przedramienia) powodującym ból i drętwienie ręki. Najczęściej wymaga on
nieskomplikowanego zabiegu operacyjnego, któremu poddał się El Diablo w miniony wtorek z zamiarem jak najszybszego powrotu na tor. Cel – start w najbliższej rundzie GP, na domowym obiekcie w Le Mans
Weekend bez większych emocji
Z dotychczasowych czterech weekendów wyścigowych GP Hiszpanii można uznać za najnudniejsze. Zwycięstwo Millera to zaledwie druga wygrana tego zawodnika w królewskiej klasie. Jedyny Australijczyk w stawce niejako otrzymał je w prezencie, choć trzeba przyznać, że w pełni na nie zasłużył. Do wyścigu zakwalifikował się w pierwszym rzędzie, a w niedzielę udało mu się wystrzelić na czoło stawki i prowadzić przez pierwsze cztery okrążenia, kiedy to wyprzedził go Quartararo. Tuż za Millerem na mecie zameldował się jego kolega z ekipy, Pecco Bagnania, który jednocześnie objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Podium uzupełnił Franco Morbidelli (Petronas Yamaha).
Na torze w Jerez po raz kolejny nie błyszczeli zawodnicy Suzuki. Alex Rins zaliczył wywrotkę, po której wrócił na tor i pokazał całkiem niezłe tempo. Tylko co z tego, jeżeli ostatecznie wyścig ukończył na ostatniej pozycji? Zdecydowanie lepiej poradził sobie jego partner zespołowy i zwycięzca sezonu 2020, Joan Mir, który zajął 5. miejsce. Solidne 11 punktów w klasyfikacji generalnej zdobyte, ale czy na miarę mistrza świata? Tuż za nim linię mety przecięli Aleix Espargaro (Aprilia Gresini) i Maverick Viñales. Co ciekawe zawodnik fabrycznej Yamahy zajął to samo miejsce zarówno w kwalifikacjach, jak i w wyścigu.
Warto zatrzymać się nieco dłużej nad zawodnikami Hondy. Najlepszym z nich w niedzielę był Takaaki Nakagami (LCR Honda), który finiszował czwarty. Japończyk był w czołówce przez cały weekend, a w wyścigu zaprezentował najlepszą postawę ze wszystkich motocyklistów z HRC. Po raz kolejny wywrotkę zaliczył Alex Marquez (również LCR Honda). Z kolei jego starszy brat, Marc, był dziewiąty z niewiele ponad sekundową przewagą nad dziesiątym Polem Espargaro (Repsol Honda). Obaj zaliczyli w ten weekend wywrotki, które były niemal identyczne – groźnie wyglądający uślizg przedniego koła zakończony uderzeniem w dmuchane bandy. Marquez musiał z tego powodu trafić do szpitala; na szczęście badania nie wykazały żadnych urazów i zawodnik mógł startować w niedzielę. I być może to właśnie ten upadek (oraz pamięć o wydarzeniach z zeszłego sezonu) sprawiły, że ośmiokrotny mistrz świata MotoGP odpadł w Q1, przez co w wyścigu startował ze środka stawki i nie prezentował tempa czołówki.
Dzień po GP Hiszpanii w Jerez odbyły się śródsezonowe testy. W poniedziałek na torze zabrakło Fabio Quartararo, a Marc Marquez przejechał zaledwie siedem okrążeń. Pod tym względem triumfował Viñales, który przejechał aż 101 kółek. Być może udało mu się znaleźć coś, czym zachwyci nas we Francji.
Co dalej z Rossim?
Nad przyszłością Rossiego w stawce zastanawiają się nie tylko najwięksi fani dziewięciokrotnego mistrza MotoGP, ale cały świat moto. Valentino Rossi (Petronas Yamaha) to bowiem niewątpliwie największa gwiazda w padoku; nie tylko utalentowany zawodnik, ale również gwiazda popkultury. Jego obecna forma pozostawia jednak wiele do życzenia. Rossi od początku sezonu jeździ słabo i kolejny wyścig kończy poza punktowaną piętnastką, na siedemnastym miejscu. Razem z jego kiepskimi wynikami kończy się pewna piękna era sportów motocyklowych, a rozpoczyna się nowa, w której to młodość zaczyna dochodzić do głosu.
Jeszcze przed wyścigiem o GP Hiszpanii pojawiła się informacja, że w MotoGP już niedługo zobaczymy zespół VR46, należący właśnie do Valentino Rossiego. Sky Racing Team VR46 ścigał się w sezonach 2014-2020 w najmniejszej klasie wyścigowej, Moto3, a od 2017 również w Moto2. Ekipa zebrała łącznie 24 zwycięstwa (9 w Moto3 i 15 w Moto2) oraz może pochwalić się jednym tytułem mistrzowskim. W 2018 roku w jego barwach mistrzostwo świata w klasie pośredniej wywalczył Francesco Bagnaia. VR46 miałby wskoczyć do MotoGP już w 2022 roku, z czego wynikałoby, że w przyszłym roku Vale startowałby zarówno jako zawodnik, jak i właściciel swojego teamu. Na razie jednak nie wiadomo, na jakiej maszynie ścigaliby się potencjalni zawodnicy. Suzuki? Ducati? A może najmniej prawdopodobna opcja, Yamaha? Wśród tak wielu niewiadomych, jedno jest za to pewne – niezależnie od tego, kiedy Valentino Rossi zakończy swoją przygodę ze ściganiem, nadal będziemy mogli go obserwować w padoku. Jest to bowiem jeden z tych zawodników, którzy nie potrafią żyć bez motocykli!
W ten weekend czeka nas kolejna odsłona mistrzostw świata. Przenosimy się do Francji na domową rundę dwóch znakomitych zawodników w stawce – Fabio Quartararo i Johanna Zarco – którzy z pewnością będą chcieli pokazać się z jak najlepszej strony na torze w Le Mans. Nie należy jednak zapominać o niezwykle silnych maszynach Ducati i oczekiwać przebłysku u motocyklistów zarówno Suzuki, jak i Hondy.
Zdjęcie główne: motogp.com