Piorunujący start
Dla wszystkich fanów serii Daredevil z czasów jego przygód na platformie Netflix, pierwszy odcinek był miłym powiewem nostalgii. Powrót Karen Page (Deborah Ann Woll), Franklina “Foggy’ego” Nelsona (Elden Henson) z pewnością wywołał uśmiech na twarzy widzów. Cała trójka przyjaciół z firmy „Nelson Murdock & Page – Attorneys at law” ponownie na ekranie, uśmiechnięci tak jak dawniej, z tą samą niewyobrażalnie silną chemią pomiędzy sobą. Widzowie pierwszego serialu mogli także cieszyć się z powrotu głównego antagonisty z 3. sezonu „Daredevila” – agenta Benjamina Poindextera, znanego jako Bullseye (Wilson Bethel), jednak jego postać – poza delikatnym uśmiechem w kącikach ust, pozostawia po sobie pustkę w sercach fanów, a przede wszystkim głównego bohatera.
Nowy start Matta Murdocka na łamach MCU jest tak naprawdę końcem pewnych rozdziałów: „Daredevil” oraz „najlepszy przyjaciel”. Pierwszy odcinek najnowszego serialu uderza nas powalającym sierpowym, który wielu pozostawia na macie. Jedyną deską ratunku jest kliknięcie przycisku „następny odcinek”, bowiem na całe szczęście oglądających Disney+ zaserwował nam dwa premierowe epizody.
Powrót do rzeczywistości
Historia Matthew Murdocka zalicza niesamowity restart: życie bez najlepszego przyjaciela, byłej dziewczyny będącej najbliższą przyjaciółką oraz bez alter ego, które władało przez lata życiem nowojorskiego adwokata. Murdock zaprzestał działania jako samozwańczy stróż prawa i w pełni oddał się pracy w białej koszuli, z laską w ręku i przyciemnianymi okularami w czerwonym kolorze. W głowie nasuwa się myśl: co z ukochanym mścicielem? Może się wydawać, że zostaje on zupełnie wyrzucony w cień. Murdock podejmuje obronę niejakiego Hectora Ayali (Kamar de los Reyes), a zarazem indywidualne śledztwo w jego sprawie, ponieważ nie wierzy w system prawa.

Oczywiście, specjalne umiejętności jakimi został obdarzony adwokat pomagają mu w pracy, jednak przez cały czas z głębi duszy wyrywa się jego druga natura – mściciela, który wie, że działanie zgodne z prawem nie zawsze jest skuteczne ani możliwe, aby dojść do prawdy. Ta wewnętrzna walka prawości ze sprawiedliwością przeplatała się przez całą karierę „Diabła Stróża”. Będzie ona obecna, dopóki tacy ludzie jak skorumpowani policjanci, Bullseye, debiutujący w tym sezonie Muse, czy Wilson Fisk, chodzą po nowojorskich ulicach i działają w swoim interesie, mordując bez ponoszenia odpowiedzialności.
Odrodzenie
Słowo „odrodzenie” w tytule serialu nie jest pustym określeniem. Przez cały sezon, odcinek po odcinku, prześwietlana jest postać Matta Murdocka. Widz obserwuje nie tyle człowieka, co postać pozbawioną części siebie, niczym niedokończone puzzle. Wydarzenia z pierwszego odcinka były punktem przełomowym w jego życiu. Po roku nasz główny bohater nie poznaje siebie. Na przestrzeni dziewięciu odcinków obserwujemy Murdocka, który toczy wewnętrzną walkę i szuka samego siebie. Toczona przez niego intrapersonalna dyskusja dotyczy jego losu i bytu na Ziemi. Nie dostajemy tych słów wprost, ale każdy kadr ukazujący „bardzo dobrego adwokata” w samotności obrazuje, w jakiej rozsypce się obecnie znajduje.
Wiemy, że podstawą jego postaci jest religia katolicka, wedle której nauczań Murdock stara się żyć. Jako Daredevil zawsze kierował się piątym przykazaniem. To ono stanowiło o jego byciu bohaterem. Nieprawdą jest, że nowa odsłona Daredevila porzuciła religijną naturę. Na ekranie widzimy rzadkie, ale wzorowo użyte sceny, które ukazują Murdocka bliskiego Bogu. Szuka on ukojenia lub może nawet wybawienia. Tytuł „Odrodzenie” odnosi się nie tylko do syna legendarnego boksera Jacka Murdocka, ale również do Wilsona Fiska. Ex Kingpin, stając się burmistrzem Nowego Jorku, stara się porzucić przeszłość i stać się kimś nowym, lepszym. W rzeczywistości, jego głównym celem jest pozbycie się Daredevila oraz innych mścicieli krążących po ulicach „Wielkiego Jabłka”.

Netflix a Disney+
Chciałbym rozpocząć od drobnego narzekania. CGI, które w Marvel Cinematic Universe powinno być na najwyższym poziomie, zawodzi od kilku lat. Nie inaczej było tym razem – Daredevil zyskał możliwość przemieszczania się po dachach budynków za pomocą lasek. Jego przebywanie w powietrzu oraz lądowania wyglądały bardzo sztucznie i nienaturalnie, co rzucało się w oczy. Diametralną różnicą było rozjaśnienie całego serialu, co jest charakterystyczne dla produkcji Disney+. W przeciwieństwie do ciemnych barw i motywów na Netflixie, w „Daredevil: Odrodzenie” światła jest więcej, jednak jest ono dobrze dobrane. Światło białe, kojarzące się z zimnem, idealnie obrazuje Nowy Jork.
W porównaniu do poprzednich sezonów, zmieniło się także wykorzystanie krwi – jest jej więcej, a twórcy pozostali przy brutalności. Bardzo zaznaczyła to obecność Muse’a, a także powrót Jona Bernthala do roli Punishera. Kevin Feige i jego zespół użyli nawet efektu slow-motion, podkreślając lejące się strumienie czerwonego płynu. Wykonali to także, aby pokazać różnice między wewnętrznym „ja” bohaterów, co pokazała nam konfiguracja walki ramię w ramię Punishera i Daredevila, gdy walka i zabójstwa tego pierwszego były specjalnie zwalniane, aby urzeczywistnić i położyć akcent na ich charakterystyce. W przeciwieństwie do ruchów „Diabła”, które były dynamiczne i bardzo akrobatyczne, przez co potrzebowały szybkości.
Thanks for watching DAREDEVIL Born Again.
— Vincent D'Onofrio (@vincentdonofrio) April 16, 2025
@Marvel @DisneyPlus
I hope you enjoyed it.
Wish i could tell you all about some of the wild scenes we are shooting for Season 2...
but you know how it is. pic.twitter.com/VE7Aixumsw
Czy MCU podołał i co dalej z Diabłem z Hell’s Kitchen?
Przed startem serialu wszechobecne były głosy mówiące o tym, że Kevin Feige wraz z twórcami serialu zawiodą swoich fanów. Obawy dotyczyły tego, że zamiast wstrząsającego, rozbudowanego psychologicznie kina z brutalną, krwawą akcją, dostaniemy kolorową bajkę o facecie w kostiumie walczącym z kolejnymi bandytami, bez dobrej podbudowy, z częstymi, żenującymi żartami (jak w przypadku „She-Hulk”, w której Daredevil wystąpił).
Stwierdzam, że twórcy serialu podołali wysoko postawionej poprzeczce, a nawet przerośli oczekiwania. Nie uważam, że produkt Disneya był lepszym tworem niż produkt Netflixa, jednak miał w sobie coś innego, co go wybijało. Niech słowa wypowiadane w zwieńczającym pierwszy sezon monologu z ust Daredevila: „We need an army” oraz utwór Radiohead „Everything is on its right place” penetrują myśli widzów i zadomowią się w pamięci do przyszłego roku. To wtedy te dwa elementy wykreują piękny start nowego sezonu. Pozostaje mieć nadzieję, że równie udanego i spektakularnego lub jeszcze lepszego od swojego poprzednika.
Czytaj też: https://flesz.amu.edu.pl/aktualnosci/eurowizja-2025-oceny-szwecja-portugalia-izrael-szwajcaria/
Obserwuj nas na YT! https://www.youtube.com/@makingofFlesz