Powrót długo wyczekiwany – recenzja „Multitude” Stromae’a

Po niespełna dziewięciu latach oczekiwania, znany belgijski muzyk wraca na salony z nowym albumem – albumem odkrywczym, prezentującym nowe oblicze piosenkarza, który po ogromnej, jak na artystę, przerwie, przychodzi z muzyczną analizą społeczeństwa. Czy swoim dziełem Stromae znów porwie tłumy?

Przeszłość artysty

Skąd możemy znać Stromae’a? Ja poznałem go na imprezach, rwąc się do tańca w akompaniamencie jego najpopularniejszego kawałka – „Alors on danse”. Znane klubowe brzmienie z zapętlonym saksofonem z syntezatora, połączone z mało jednak znaną, ze względu na jej francuskojęzyczny charakter, opowieścią o problemach życia codziennego, sprawia, że nawet teraz, pisząc te słowa, nogi same podrygują do rytmu syntetycznej perkusji.

To odkrycie skłoniło mnie do zagłębienia się w twórczość artysty opartą dotąd na dwóch albumach. Wczesnym „Cheese”, na którym znalazło się właśnie „Alors on danse”, jak i kilka innych  odkrywczych brzmień i późniejszym „Racine carrée”, obfitym w energiczne, klubowe utwory, pokroju „Ta fete” czy „Papaoutai”, możliwe do usłyszenia w polskich stacjach radiowych nawet dzisiaj. Niekiedy nawet nieświadomym tego, kim Stromae właściwie jest słuchaczom, jego utwory brzmią jednak całkiem znajomo.

Sam niesamowicie wyczekiwałem nowości z belgijskiej sceny muzycznej, często wracając do obydwóch albumów artysty, jak i niesamowitego koncertu live z trasy „Racine carrée”, dostępnego wciąż na YouTube. Niespełna dwugodzinne show, nagrane w montrealskim Bell Center, wciąż stanowi dla mnie źródło inspiracji i przez ten czas oczekiwania stało się niejako moim comfort music.

Po tym show Stromae odszedł nieco w cień na rzecz innych form sztuki, reżyserując teledyski dla gwiazd takich jak Billie Eilish, czy Dua Lipa. Stał się w tym czasie również rodzicem, do czego jeszcze nawiążę.

Nieprzewidywany start

Na wieść o opublikowanym 15 października pierwszym singlu z nowego albumu artysty o mało nie zemdlałem. Pędząc po słuchawki i słysząc pierwsze nuty „Santé”, czyli „Zdrowie” (w znaczeniu wzniesienia toastu) już wiedziałem, że nowy album to będzie coś więcej, niż dj-skie rytmy i ciekawe, zabawne historie. Muzycznie owszem, w pierwszym singlu dostajemy nieco klubowe brzmienie udoskonalone jednak o „brzdąknięcia” egzotycznych instrumentów i rytmy, przywołujące na myśl „Ave cesaria” z poprzedniego albumu, czyli dźwięki kultury latynoamerykańskiej. Tekstowo natomiast Stromae staje się artystą zaangażowanym, zwracając uwagę na problemy ludzi pracujących w niezbyt dobrze postrzeganych zawodach. W tekście oddaje on hołd sprzątaczkom, kierowcom, czy rybakom, określając ich „mistrzami najgorszych godzin”.

Drugi singiel, czyli „L’enfer” (z fr. piekło) to muzycznie zupełnie inne rytmy. Słyszymy melancholijne, spokojne pianino, a sam utwór zaczyna się chóralnym śpiewem, który towarzyszy artyście przez całą opowieść o samotności, problemach natury psychologicznej i zjawisku nadmiernego rozmyślania (angielskie to overthink lepiej oddaje tutaj znaczenie). Mówi się o tym, że warstwa liryczna utworu jest autobiograficzna. Sam artysta podobno zmagał się z myślami samobójczymi i poczuciem samotności. Wciąż przechodzą mnie ciarki, wsłuchując się w refren i intonujący w nim chór. Premiera singla odbyła się na żywo, w trakcie wywiadu w programie Le 20h stacji TF1.

Mamy więc dwa, muzycznie sprzecznie single, promujące nowy album. Wprowadzały mnie one w zastanowienie – jak artysta połączy w całość rytmiczne dźwięki „Santé” i pochmurne „L’enfer”. Wiadomo natomiast było, że tematyka tekstów utworów będzie mocno społeczna, dotykająca najczulszych problemów dzisiejszego, zglobalizowanego świata.

„Mnogość”

I  oto, trzeciego marca na półki sklepowe i serwisy streamingowe trafia „Multitude”. Mnie pozostało przysiąść z kubkiem kawy, notesem, tłumaczem i opanowując kolejne utwory z albumu wyciągać własne przemyślenia, a jest ich całkiem sporo. „Mnogość”, bo tak przetłumaczyć można tytuł najnowszego wydania Belga, wita nas z mocnym, inspirującym brzmieniem „Invaincu” (fr. Niezwyciężony), gdzie Stromae głosi, że dopóki żyje, jest wygranym, nieważne ile walczyłby z przeciwnościami.

Po znanym nam już „Santé” trafiamy na „La solassitude”. Sam tytuł jest połączeniem słów solitude, z fr. samotność i lassitude, czyli zmęczenie. Stromae przedstawia się nam na początku jako Nicolas, nietrwały w uczuciach mężczyzna, który czuje się samotnie, nie mając partnerki u swego boku, w związku jednak szybko się męcząc. Piosenkarz prezentuję nam tutaj analizę zjawiska „szybkiej miłości” coraz częściej obecnego w społeczeństwie. Kolejne „Fils de joie” pisane jest przede wszystkim z perspektywy syna prostytutki, co wybrzmiewa w refrenie, ale i osób, mających wpływ na jej życie, czyli klienta, sutenera i sędziego. Muzycznie kojarzy się odrobinę z dokonaniami Czesława Mozila z albumu z Arte de Suonatori. Do utworu powstał również teledysk, który przedstawia pogrzeb anonimowej kobiety lekkich obyczajów.

Na dalszym „C’est que du bonheur” muzyk dzieli się przemyśleniami na temat rodzicielstwa, podsumowując, że to kontrastujące ze sobą szczęście, radość, pieluchy i nieprzyjemne zapachy. Dźwięki tutaj stają się nieco radośniejsze, a sam utwór ma związek ze wspomnianym rodzicielstwem muzyka. Temat miłości i różnych jej form przewija się na albumie nieustannie, co udowadnia kolejne „Pas vraiment”, opowiadające historię związku bez miłości, który błyszczy w mediach, lecz wyzbyty jest z emocji poza Internetem.

„Riez” to ballada o marzeniach, pisana z perspektywy młodego artysty. Snuje on plany na temat dużego domu, zdobycia Grammy, ogródka, roweru, czy miłości. Smutna puenta utworu skupia się na wnioskach, że zanim zaczniemy marzyć, warto byłoby nie chodzić głodnym. Ten niezbyt pozytywny akcent końca „Riez” kontrastuje z frywolnym muzycznie „Mon amour”, będącym niejako tłumaczeniem się faceta z problemów w związku, wciskającym kit, że „To już ostatni raz” i „To nie tak jak myślisz”. Sam Stromae, omawiając album, wspomina, że „Mon amour” to swego rodzaju utwór – żart.

„Déclaration” to muzyczny manifest feministyczny Stromae, ubrany w humorystyczną formę. Opisuje bardziej facetów chcących zmian, których wprowadzenie jednak trochę potrwa, bo przecież obecny stan im całkiem pasuje. Jest to pewien przytyk w stronę decydentów, szczególnie tych, którzy wchodzą do polityki z prokobiecymi hasłami, ale gdy docierają do władzy, zbyt wiele nie robią, by wcielić to w życie. Jak mówi tekst piosenki, feminizm jest przecież w modzie. Jest to też właśnie deklaracja muzyka względem obecnych w jego życiu kobiet.

Na dobry i na zły dzień

Płytę kończy dylogia „Mauvaise journée” i „Bonne journée”, czyli „Zły dzień” i „Dobry dzień”. Każdy z nas miewa gorsze i lepsze dni i właśnie o tym na obydwóch zamykających krążek utworach śpiewa belgijski artysta. Na „Mauvaise journée” nic mu się nie chce, jest szaro, ponuro, ma dość, wszystko go boli i rozważa, dlaczego każdy ma lepiej od niego. „Bonne journée” to natomiast różowe okulary na nosie artysty. Wstał prawą nogą, chwali dzień i rzuca optymistycznymi, nieco czerstwymi cytatami w stronę słuchacza, zapraszając go do tańca radości.

I taki też jest cały album „Multitude”. Znajdziemy na nim utwory do słuchania w samotności, gdy dopada nas melancholia, ale i gdy wiosenne słońce przebija się przez chmury, padając na naszą twarz. Niektóre piosenki dodałbym do imprezowej playlisty, inne schował w tej smutniejszej składance. Zresztą, tytuł płyty po prostu doskonale ją opisuje, bo mamy na niej prawdziwą mnogość emocji, odczuć, nastrojów i historii.

Na razie płyta pokryła się platyną we Francji, w innych krajach Europy, przede wszystkim francuskojęzycznych, zdobywając czołówki notowań. W Polsce jednak album nie został raczej doceniony przez konsumentów, a szkoda, bo moim zdaniem naprawdę jest tego wart.

Sam artysta wraz z towarzyszącymi mu muzykami rusza w intensywną trasę koncertową. Zaczyna od Europy, by przenieść się później za Atlantyk, odwiedzając USA i Kanadę. W ramach trasy Stromae odwiedzi również Polskę, gdzie 13 sierpnia zagra w Chorzowie na Fest Festivalu. W ramach promocji płyty odbyły się już premierowe koncerty, które zapowiadają fenomenalne show ze strony Belga.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe