Bridgerton. Czy drugi sezon produkcji Netflix dorównuje pierwszemu? Czy może okaże się smutną niespodzianką dla fanów serialu?

Jeśli ktoś tak jak ja wyczekiwał prawie półtora roku na drugi sezon Netflixowej produkcji, to czwartkowy poranek był świętem. W moim kalendarzu na czwartek 25 marca wpisana była tylko jedna pozycja „Bridgerton, drugi sezon”, ale cieszę się, że nie przekładałam innych planów, by spędzić ten czwartek przed ekranem, ponieważ niestety był to bardzo długi dzień.

Nie jestem w ostatnim czasie wielkim fanem kinematografii. Brak czasu i inne hobby zdecydowanie wygrywają u mnie z serialami i filmami, do tego stopnia, że w tym roku postanowiłam zrezygnować z subskrybowania Netflixa. Jednak na czas choroby, udało mi się wynegocjować u narzeczonego mojej przyjaciółki, hasło do jego konta, by móc spędzić tydzień covidowej kwarantanny z dziewczynami z Selling Sunset. Szczęście akurat chciało, że to w tym tygodniu wyszedł drugi sezon serialu, który już 2020 roku zawładnął moim serduszkiem.

Przypomnijmy, Bridgerton sezon 1 pobił rekordy Netflixa. Przez pierwsze 28 dni, serial obejrzała rekordowa liczba 82 milionów użytkowników. Praktycznie od razu wyszła informacja o kontynuacji ekranizacji 7 częściowej serii książek Julii Quinn. I nikt się temu nie dziwił. Wspaniałe kostiumy, genialne dialogi, znani i kochani aktorzy połączeni z debiutantami sprawiły, że serial ten pokochał cały świat. I mam wrażenie, że to, co przyczyniło się do tego, że my, fani, kochaliśmy pierwszy sezon, spowoduje, że niestety drugi nie przypadnie nam do gustu.

Zaczynając jednak od pozytywów.

Obsada jest genialna. Rodzeństwo Bridgertonów nadal zachwyca. Ich matka (grana przez przyszywaną mamę z serialu, Tracy Beaker, przez co jest prawdopodobnie moją ulubioną aktorką w całej serii) i wszyscy mieszkańcy Londynu powrócili w starym, utęsknionym składzie. Również nowe aktorki i aktorzy zostali wybrani fenomenalnie. Kate (i jej nieziemska żuchwa, aż wygooglowałam, czy żuchwa Simone Ashley została komputerowo edytowana, bo jest niewiarygodna) i jej siostra oraz matka, zostały obsadzone przez 3 cudowne aktorki. Szczególnie różnice w wyglądzie i grze Kate i Edwiny sprawiły, że te dwie postacie mają bardzo dużo charakteru. Edwina, przez pierwsze kilka odcinków, odgrywała rolę głupiutkiej grzecznej dziewczynki zjawiskowo. Netflix nie zawiódł, jeśli chodzi o wybór aktorów.

Chemia między Anthonym i Kate, po raz kolejny, tak jak w pierwszym sezonie Daphne i Simona, zachwycała. To zabronione uczucie i ich niechęć do siebie była najlepszym, co wydarzyło się w tym sezonie. Ich kłótnie i wyznania miłości, bardzo przywodziły na myśl ekranizację Dumy i Uprzedzenia z 2005 roku, kiedy to Keira Knightly i Matthew Macfadyen byli prekursorami obrażania siebie nawzajem i całych swoich rodzin co było wręcz skopiowane w tym serialu. Anthony krzyczący „Jesteś zmorą mojej egzystencji i obiektem wszystkich moich pragnień” (You are the bane of my existence and the object of all my desires), kiedy para głównych bohaterów stoi w deszczu zapisał się na zawsze w mojej pamięci niczym kiedy Pan Darcy powiedział: „Oczarowałaś mnie ciałem i duszą i kocham, kocham, kocham, kocham cię” (You have bewitched me body and soul and i love i love i love you). Uważam, że będzie to niezwykle często cytowana scena, bo jak można nie kochać, kiedy główny bohater mówi bohaterce, której nienawidził przez cały sezon, że pomimo tego, że ma ochotę sobie włosy porywać z głowy i nigdy więcej jej nie spotkać, to jednak świat jest za mały, żeby ona mogła wyjechać wystarczająco daleko i spokojnie żyć. Jedyne, o czym myśli, jedyne czym oddycha, to ona… Każde złamane serce doceni ten moment.

Jednak serial okazał się również nudny, jeśli chodzi o tę parę. Realizatorzy bardzo chcieli pokazać, że Anthony i Kate, mimo że są sobie przeznaczeni, to decydują się dla dobra wszystkich nie być razem. Ich ukryte spojrzenia i chwytania za rękę w pewnym momencie stały się nudne. Rozumiem, budowanie napięcia, jednak oglądając szóstą godzinę to, jak bardzo siebie chcą i jak bardzo się nienawidzą, stało się po prostu nudne. Życie jest za krótkie, żebyś tak się oszukiwał Anthony! Nie chcesz z nią być, ale nikogo swoją głupotą nie oszukasz. Głupota głównego bohatera to coś, na co przygotował mnie TikTok jeszcze przed premierą. Fani książki Julii Quinn bardzo mocno zarzekali się, że trzeba pamiętać jedną rzecz: Anthony Bridgerton nie jest mądry, jeśli chodzi o swoje uczucia i niestety mieli rację. Znowu, rozumiem, że trzeba budować napięcie, rozumiem, że to uczucie nie było po drodze ani jej, ani jemu, ale albo unikacie siebie całkowicie i zrywacie kontakt, albo nie szukacie wymówek, żeby z sobą porozmawiać.

Prawda jest taka, że ich relacja i potyczki słowne i tak były najbardziej interesującą rzeczą w całym sezonie. Reszta dialogów była po prostu słaba. O ile pierwszy sezon był wypełniony żartami, dobrze ubranymi metaforami i arystokrackim, angielskim akcentem, tak ten był zbudowany na pospolitym dialogu i prostej angielszczyźnie. Nawet Eloise, choć było jej więcej w tym sezonie, zdawała się powtarzać w kółko te same kwestie i nie była zaskakująca, a co najwyżej irytująca.

Zawiodła również Lady Whistledown. Choć ten sezon pokazywał bliżej losy Penelope, zabrakło pewnego rodzaju tajemniczości i zaskoczenia. Wszystko, co Whistledown przekazywała, widz już po prostu wiedział. Ten sezon mógłby istnieć całkowicie bez niej. Featheringtonowie byli z drugiej strony irytujący, bardziej nawet niż w pierwszym sezonie. Pozostali mieszkańcy Londynu, w tym królowa Charlotte byli prości i wydawało się, że bardziej zapychali dziury, niż przekazywali coś interesującego. Nawet Daphne, która pojawiała się w najbardziej kluczowych momentach serialu, zdawała się pojawiać znikąd, mówiła dwa zdania i znowu jej nie było.

Brakowało również „tego czegoś” jeśli chodzi o kostiumy i scenografie. Dom Bridgertonów, jak i również ich posiadłość na wsi były piękne, kostiumy również, ale zastanawia mnie czy producenci nie użyli filtru, który nałożyli na cały serial w pierwszym sezonie, czy też był inny powód, ale brakowało we wszystkim „efektu wow”. Także przybliżenia i efekt, który był podkładany w momentach zakazanej bliskości między Anthonym i Kate był… zły. Przywodził na myśli teledyski z wczesnych lat drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku.

Nie mogę powiedzieć, że serial był przewidywalny, bo było parę zaskakujących momentów. Jednak okazał się on dość nudny. Obejrzałam cały sezon w jeden dzień i teraz, po dwóch dniach, nie pamiętam już, o co w nim właściwie chodziło.

Chciałabym również zaznaczyć, że nie jest to zły serial. Mamy więcej rodzeństwa Bridgertonów, ich przepychanek i żartów, mamy główną parę, która, choć irytująca miała razem kilka dobrych scen. Jednak denerwujące było oglądanie ich kompleksu superbohaterów i chęci poświecenia się dla swoich rodzin zamiast bycia szczęśliwymi przez osiem pełnych godzin. Nie było również motywu, którym zasłynął pierwszy sezon Bridgertonów-seksu. Półtora roku temu nie mogliśmy się przestać zachwycać Dukiem Hastings, tak tym razem nie mamy czym się zachwycać, mimo że Jonathan Bailey na pewno potencjał w sobie ma. Jest ten sezon zrobiony trochę inaczej niż pierwszy. Pozbyli się właściwie głównego motywu i głównych zalet-dobrych dialogów i tajemnic, przez co wyszedł mało oryginalny sequel pierwszego sezonu. Ten sezon wydawał się bardziej wprowadzeniem do kolejnych historii niż interesującą historią samą w sobie.

Czy polecam ten serial?

Owszem, jest to dobry, luźny serial na zły dzień i chce się obejrzeć coś, co uleczy złamane serce, albo da nadzieję na to, że spotka nas jeszcze miłość. Trzeba się jednak przygotować na częste przerwy, bo niestety można zasnąć z nudów.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe