„Bo we mnie jest seks” – filmowa biografia Kaliny Jędrusik

19 listopada na ekranach polskich kin zagościł film przedstawiający życie niezwykłej artystki PRL-u, zwanej polską Marilyn Monroe – Kaliny Jędrusik. Czy tak barwną postać udało się uchwycić w zaledwie dwóch godzinach filmu?

Kim była Kalina Jędrusik?

Jędrusik był znana głównie jako aktorka teatralna i filmowa, piosenkarka oraz przede wszystkim artystka kabaretowa. To właśnie udział w “Kabarecie starszych panów” przyniósł jej największy rozgłos oraz utrwalił w widzach jej wizerunek, jako seksownej, intrygującej i przyciągającej kobiety. Jej hity nuciła niegdyś cała Polska, a i dzisiaj zachwycają wiele osób. Znana z awangardowego, odważnego oraz lekko szalonego sposobu bycia, zapisała się na kartach historii jako naczelna skandalistka, seksbomba PRL-u czy polska Marilyn Monroe.

Fabuła kontra rzeczywistość

Główną chorobą, na którą cierpi film Katarzyny Klimkiewicz, jest brak spójności fabuły z rzeczywistością. Plansza początkowa filmu informuje, że wydarzenia mogą, ale nie muszą być prawdziwe. I to jest pierwsza czerwona lampka informująca widza, że może, ale też wcale nie musi się dowiedzieć czegokolwiek o Kalinie Jędrusik. Cała fabuła składa się w zasadzie z jednego wątku – zwolnienia Kaliny z telewizji, za odrzucenie zalotów nowego dyrektora. Wątek brzmi ciekawie, jednak to za mało, by zapełnić całą godzinę i 45 minut seansu. Wszelkie poboczne wątki, jak relacja Kaliny i Lucka, jej kochanka lub relacje pomiędzy członkami “Kabaretu starszych panów” są szybko ucinane lub przedstawiane pobieżnie w zaledwie kilku sekwencjach.

Imitacja musicalu

Aby wydłużyć fabułę, zdecydowano się na à la musicalowe wstawki, podczas których aktorzy tańczą w rytm hitów Jędrusik. Ponownie – pomysł ciekawy, wykonanie już nie. Piosenki Kaliny Jędrusik bronią się same, są to w większości świetne piosenki aktorskie. Smaczku dodaje fakt, że wszystkie utwory w filmie są śpiewane przez Marię Dębską. W wielu momentach podejrzewałam playback, co jest chyba najlepszą recenzją soundtracku. Mimo tego ogromnego atutu, piosenki wytrącają widza i po prostu irytują. Są wplecione bez wyraźnej fabularnej podstawy i na siłę imitują musical, mimo, że cała konwencja filmu do tego gatunku nie pasuje.

Obsada na medal

Jest jednak jedna rzecz, która tutaj pasuje, jak ulał – dobór obsady. Maria Dębska świetnie sprawdza się w tej roli nie tylko wokalnie, ale i aktorsko. Było widać w niej seksapil, kontrowersję i nieustępliwość. Wszystko co wcześniej czytałam lub usłyszałam o samej Kalinie, widziałam na ekranie w Marii Dębskiej. Dla wielu atutem może być też gościnny występ Krzysztofa Zalewskiego, grającego kochanka Kaliny. Bardzo dobrze pasował do roli Lucka, trudno jednak wypowiedzieć się na temat jego gry aktorskiej, ponieważ jego rola do złudzenia przypominała jego samego. Kolejną postacią, na którą aż miło się patrzy, jest mąż Kaliny – Stanisław, w którego wcielił się Leszek Lichota. W każdym jego spojrzeniu było widać uczucia, którymi darzył żonę, co wiele dało do filmu, który relację między małżeństwem w samym scenariuszu okroił do minimum. Postaci drugoplanowe nie odstępowały wyżej wymienionym aktorom, a cała obsada tworzyła niesamowity klimat i spójną całość w relacjach między sobą.

Warto obejrzeć?

Recenzje, takie jak ta, zwykle kończą się poleceniem lub odradzeniem danego seansu. Czy mogę jednoznacznie polecić “Bo we mnie jest seks”? To zależy. Jeśli oglądacie filmy dla ładnych kadrów, niebrzydkiej scenografii i fenomenalnej gry aktorskiej, to ta pozycja jest dla was. Warto spędzić te dwie godziny w towarzystwie Marii Dębskiej i reszty aktorów. Jeśli jednak, jak pewnie większość, liczycie na film biograficzny lub chociażby dobrą fabułę i emocje, to polecam ominąć tę pozycję.

Udostępnij!
Share on facebook
Share on linkedin
Share on pocket

Podobne posty

Skontaktuj się z nami!

Kto pyta nie błądzi

flesz.wnpid@gmail.com

Zapisz się do newslettera Flesza

Bądź na bieżąco z nowościami w akademickim świecie i otrzymuj od nas podsumowania tygodnia!

* Pole obowiązkowe