Początki Kanadyjczyka
Greg Moore pasję do wyścigów odziedziczył po swoim ojcu. Przez kilka lat wybierał jednak swoją życiową profesję pomiędzy hokejem i rywalizacją na torze. Ostatecznie postawił na to drugie.
Kanadyjczyk szybko piął się ku górze. Jego talent był na tyle zauważalny, że wydano mu specjalną zgodę na to, aby mógł jeszcze jako 17-latek rywalizować w Indy Lights. W 1995 roku w bezpośrednim przedsionku IndyCar zaprezentował formę, której nie powtórzy prawdopodobnie nikt. Greg Moore bowiem wygrał 10 z 12 wyścigów. Zszokował tym wyczynem każdego, zwłaszcza jego rodaka Paula Tracy’ego. W 2021 roku Kyle Kirkwood wyrównał ten wynik, lecz Amerykanin miał na to dużo więcej czasu, bo aż 20 rund.
Today Greg Moore would've been 48 years old. Here is his driver card from 1995 when he drove for the Player's Ltd. Indy Lights Team. pic.twitter.com/5QpA00FYlZ
— ChampCar4Ever (@ChampCar4Ever) April 22, 2023
Awans do CART
Sezon 1996 przyniósł awans do IndyCar, które wówczas przeżywało rozłam. Organizacje CART i IRL toczyły ze sobą bój o pozycję na rynku i Amerykanie mieli dwie serie na tym samym poziomie. Greg Moore wybrał tą pierwszą opcję i zaprezentował się całkiem nieźle.
W debiutanckim sezonie Kanadyjczyk reprezentował ekipę Player’s/Forsythe Racing. W jej barwach 3-krotnie stanął na podium, a cały sezon zakończył na 9. pozycji.
Greg Moore zaczął wygrywać
Agresywny styl jazdy Grega przysporzył mu wielu fanów, którzy czekali na jego pierwszą wygraną. W 1996 roku miał szansę stawić się w „victory lane” w Michigan, lecz plany pokrzyżowała mu awaria silnika. Swoje marzenia udało mu się spełnić w Milwaukee, gdzie przekroczył linię mety jako pierwszy. W Detroit poszedł za ciosem, a obie te wygrane łączył jeden mianownik. Był nim jego zmysł do genialnego zarządzania poziomem paliwa. W obu przypadkach zyskał tą umiejętnością przewagę nad swoimi rywalami. W Detroit zresztą świat obiegły sceny, gdy mijał Mauricio Gugelmina i Marka Blundella, którym skończyło się paliwo w baku na ostatnim okrążeniu.
24 years ago today, Greg Moore won the 1997 Miller 200 @ Milwaukee, Moore's 1st win. pic.twitter.com/ESleSJ0pBo
— Andrew (@Basso488) June 1, 2021
Rok 1998 przyniósł kolejne dwie wygrane. W Rio de Janeiro w niesamowity sposób minął Alexa Zanardiego. Kilka tygodni później powetował sobie sezon 1996 i okiełznał owal w Michigan. Z wygranej w U.S 500 nie cieszył się jednak z powodu tragedii. Urwane koło z bolidu Adriana Fernandeza przeleciało nad siatką okalającą tor i spadło na trybuny. W wyniku tego zdarzenia zginęło 3 kibiców.
Sam sezon 1998 był najlepszym w karierze Kanadyjczyka. Tylko seria pięciu nieukończonych wyścigów pozbawiła go wicemistrzostwa. Tamtą edycję IndyCar zakończył na 5. pozycji.
Michigan 1998. I know it wasn't the most exciting finish, but it was Greg Moore's greatest victory. He was my hero. I will never forget that moment https://t.co/MIz9mVJPqu pic.twitter.com/YvEBhojJyV
— Daniel Priest (@danielpriest66) April 5, 2024
Ostatni rok
Sezon 1999 miał być dla Moore’a jedynie przejściowym. Wiedział doskonale, że w ostatniej edycji CART rozegranej w XXI wieku będzie jeździł w legendarnym zespole Penske. Player’s/Forsythe Racing miało dobrą bazę, lecz bolid tej stajni wyścigowej nie pozwalał do walki o najwyższe cele.
Kanadyjczyk zdołał jednak zwyciężyć na inaugurację mistrzostw w Miami. W kolejnych tygodniach jego forma wahała się, lecz triumfator Indy Lights z 1995 roku cały czas utrzymywał się w czołowej „10”. Ostatni wyścig przed przejściem do ekipy Penske odbywał się w Fontanie.
Tragiczny dzień
Występ Moore’a na jednym z najszybszych owalów na świecie stał pod znakiem zapytania. Kanadyjczyk kilka dni przed zawodami został potrącony, gdy jechał skuterem, w rezultacie czego doznał złamania ręki. Greg chciał jednak godnie pożegnać się z sezonem 1999, a także z zespołem, w którym spędził 4 lata.
Na 9. okrążeniu Moore stracił panowanie nad swoim bolidem, gdy pędził prawie 400 km/h. Na wyjściu z łuku postawiło go bokiem, a następnie jego maszyna została podbita na trawie. Kanadyjczyk z impetem uderzył w betonową ścianę. Nie miał absolutnie żadnych szans na przeżycie, ponieważ z maszyny oznaczonej numerem 99 nie zostało kompletnie nic.
I lost a pal 25 years ago today.
— Steve H. Shunck (@SHUNCK) October 31, 2024
Greg Moore was a very unique individual with the ability to relate to absolutely everyone in the paddock - drivers, team members, media, fans, and put a smile on their face.
Connected with folks & made them all feel very special!
He sure was! pic.twitter.com/cbAJjhdRLw
Wyścigu jednak nie przerwano. Rywale dowiedzieli się o śmierci kolegi dopiero po zakończeniu zmagań. Greg Moore miał 24 lata. Nigdy nie zdołał w pełni pokazać swojego potencjału na najwyższym poziomie.
,,Greg Moore był Gillesem Villeneuvem IndyCar”
Do dziś wielu kibiców uwielbia oglądać wyścigi z udziałem Kanadyjczyka. Mistrz Indy Lights z 1995 roku miał bardzo agresywny styl jazdy, który porywał rzesze fanów. Ponadto znany był ze swojego emocjonalnego podejścia do rywalizacji.
Kilka lat temu Dario Franchitti w rozmowie z serwisem Autosport porównał go do Gillesa Villeneuve’a.
– Jego talent na torze był wyjątkowy, był szalenie dobry w myśleniu o wyścigach. Księgi rekordów opowiadają tylko połowę historii, w sposób bardzo podobny do Gillesa Villeneuve’a. Patrzysz na jego karierę i mówisz: „Ile wyścigów wygrał?”. Mimo to jest on uważany za jednego z najbardziej utalentowanych kierowców wszech czasów. Myślę, że Greg również zalicza się do tego grona – powiedział legendarny Szkot.
October 31st always has a different meaning for the Indycar community. 25 years ago we lost Greg Moore in an accident at Fontana, California.
— Champweb (@champwebdotnet) October 31, 2024
Here was the tribute from RPM2Night that evening… pic.twitter.com/zV25tvGaNs
Greg Moore miał również ogromne poważanie w F1. Wiele ekip chciało sprawdzić go w swoich szeregach. Największe zainteresowanie wykazywali Sir Jackie Stewart, a także… Jean Todt. Wiele osób nie ma wątpliwości, że Francuz w pewnym momencie byłby chętny na to, aby sprowadzić do stajni z Maranello zawodnika z Ameryki Północnej.
Uwagę na to zwrócił Will Buxton, który na liście kierowców, którzy nigdy nie wystartowali w wyścigu F1, umieścił Kanadyjczyka na 8. pozycji.
– Greg Moore jest tak szanowany w świecie wyścigów, że nawet 20 lat po jego śmierci zawodnicy wciąż zakładają czerwone rękawice, aby oddać hołd Kanadyjczykowi. Czy gdyby jego gwiazda wspięła się na szczyt w USA, mógł przejść do F1? Wydawało się to bardzo prawdopodobne na początku XXI wieku, kiedy wielcy kierowcy tacy jak Jacques Villeneuve, Juan Pablo Montoya i Sebastien Bourdais przeszli na drugą stronę, więc Moore mógł z łatwością pójść w ich ślady. Sir Jackie Stewart był zainteresowany i podobno te słynne czerwone rękawice nie znalazłyby szczęśliwszego domu niż w Maranello, gdzie Greg cieszył się niewiarygodnym szacunkiem – mówił brytyjski dziennikarz.
31 października jest zatem smutnym dniem w historii motorsportu. Tamtego dnia świat stracił geniusza. Legenda Moore’a jednak nadal żyje i wielu Kanadyjczyków marzy o tym, aby na torze, być takim samym zawodnikiem jak on.
Czytaj też: https://flesz.amu.edu.pl/aktualnosci/logan-sargeant-anatomia-upadku-amerykanskiego-kierowcy/
Obserwuj nas na YT! https://www.youtube.com/@makingofFlesz